Tako rzecze Twórca Ruchu Zadruga
i Filozofii Kulturalistycznej
Jan Stoigniew Stachniuk
CZŁOWIECZEŃSTWO I KULTURA
Rozdział VII
Przeciwbieżność kultury i wspakultury jako oś historii ludzkości
1. Walka o człowieczeństwo
Kultura i wspakultura. Dwa przeciwstawne światy, chociaż oba z pozoru wykwitają z tej samej istoty człowieczej. Jeden to wyraz ewolucji tworzycielskiej świata, stawania się humanizmu, drugi zaś to tegoż humanizmu koszmarna, wykrzywiona maska, straszliwy "niedomóg kosmiczny". Trzeba sobie uprzytomnić zasadniczą rozbieżność kierunku, którą obie kategorie reprezentują, aby wczuć się w dramatyczne napięcie, które musi rozdzierać wnętrze człowieka, ludzkości i historii.
Osią dziejów ludzkości na globie ziemskim nie jest walka Ducha z Materią, egoizmu z altruizmem, Boga z Szatanem, nie jest też walka klas ani walka ras, lecz walka kultury z wspakulturą o władztwo nad człowiekiem.
U podstaw procesów rozwojowych ludzkości znajdujemy siły prące do wyłonienia mitów i siły spychające ku pierwiastkom wspakultury. Wszystko, co oprócz tego naszej wyobraźni się narzuca, to już wynik wtórny zasadniczej rozbieżności ciągów. Każdy z nas jest polem zaciekłego boju pomiędzy ciągiem kulturowym i ciągiem wspakulturowym. Armie jednego i drugiego toczą uporczywą walkę w osobowości każdego z nas na wszystkich kondygnacjach życia: od płaszczyzny biofizjologicznej począwszy do wzruszeń artystyczno-religijnych. (...)
Kto twierdzi inaczej niż Jan Stachniuk, nie jest ani Zadrużaninem ani tem bardziej Kulturalistą. To samo tyczy się różnych grup, organizacji i stowarzyszeń, które powołując się li tylko na Zadrugę i Jana Stachniuka nie działają zgodnie z Ideą Zadrużną czyli Kulturalizmem.
Ruchy neopogańskie w Polsce jako próba artykulacji mentalności agrarnej.
Większość powstających w Słowiańszczyźnie kościołów neopogańskich (u nas chyba wszystkie) wpisuje się w ten nurt uznawania bóstw słowiańskich, sprowadzając tym samym swoje doktryny religijne do bałwochwalstwa podobnego chrześcijaństwu. Taka polityka daje im szansę na zdobycie wiernych z kręgu ludzi rozczarowanych chrześcijaństwem, bez przebudowy ich postawy duchowej. Z tego typu ludzi rekrutują się zresztą przywódcy i działacze takich kościołów. Dzisiaj, kiedy wierni Kościoła nie wierzą już w mitologię biblijną, a trwają przy nim wyłączne ze względów socjologicznych, nieszczerze deklarując credo, sytuacja ta przenosi się na deklarowaną wiarę w Słowiańskich bogów w neopogańskich związkach wyznaniowych.
Kilka z takich grup neopogańskich odwołuje się do Stachniukowej ideologii Zadrugi i rzeczywiście pewne jej elementy widać w ich materiałach programowych. Pomijany jest natomiast fakt, że Stachniuk ostro zwalczał wszelkie odruchy bałwochwalstwa pogańskiego zauważalne już w przedwojennej Polsce, czego symptomem jest jego powiedzenie „bałwany zostawmy bałwanom". Obecność tego stanowiska jest dobrze reprezentowana w piśmiennictwie Zadrugi, więc powoływanie się na Zadrugę przy jednoczesnym wszczynaniu bałwochwalstwa nie jest pomyłką, a stabilną cechą ideologii tych ruchów. Przyczynę tego dysonansu upatruję raczej w świadomej nieszczerości deklaracji ideowych utrzymywanej dla możliwości podbudowy działań politycznych obojgiem sprzecznych idei niż w schizofrenii twórców tych materiałów.
Jako, że nieszczere bałwochwalcze deklaracje nie mogą być podstawą kultywowania wartości duchowych, organizacje te z merytorycznego punktu widzenia nie są związkami religijnymi, tylko zrzeszeniami innych typów: polityczne, społeczne, folklorystyczne, new-age'owe, w zależności od tego jakie elementy przeważają w ich ideologii i działaniach. Eklektyzm ten przy braku czynnika spajającego staje się powodem, że grupy członków tych kościołów po skrystalizowaniu swojej idei wokół jednego z elementów opuszczają organizację i zawiązują swoją, przemawiającą już tylko jedną ideą, bez utrzymywania balastu innych, bądź dołączają do podobnych inicjatyw powstałych bez terminowania w związkach wyznaniowych.
W opinii społecznej neopogańskie związki wyznaniowe postrzegane są jako zjawiska z okolic border-line, co wobec generalnego braku zaufania do dominującego u nas chrześcijaństwa nie niesie konotacji specjalnie negatywnych, natomiast, przy udziale bałwochwalczej propagandy samych neopogan utrudnia społeczeństwu zrozumienie naszego dziedzictwa kulturowego i pogańskiej duchowości.
Pozostaje jeszcze do rozpatrzenia zjawisko z obszaru ruchu młodzieżowego, którego wyróżnikiem są czarne mundury. Ideologie ich nawiązują do całego spektrum tradycji od Zakonu Baldera po przedwojenną naszą falangę, po drodze zahaczając o ideologie różnych nurtów blackmetalowych i Zadrugę. Niezależnie od aktualnie uznawanych symboli grupa ta jest dość zwarta, do tego stopnia, że migracja ludzi pomiędzy nimi jest dość powszechna i łatwa, czemu nawet przeciwieństwo idei przez nie deklarowanych nie przeszkadza. Idee te stanowią bowiem nie tyle zespoły poglądów, co wyróżniki tożsamościowe. Ich treść przeważnie nie posiada większego znaczenia.
Dzieje się tak dlatego, że wszystkie je łączy frustracja, jako przyczyna organizująca te grupy, frustracja społeczna, polityczna czy duchowa, oraz paramilitarny kształt organizacyjny. Zjawisko to jest w pełni importowane z Zachodu, jednak u nas przybiera diametralnie różne od zachodniego oblicze ideowe. O ile bowiem na Zachodzie jest to wyraz tęsknoty do koczowniczej ekspansji, kojarzonej z siłą bezwzględnych wojowników, to u nas potrzeba siły i jej demonstrowania wynika z zagrożenia jakim jest niewydolność dziejowa i słabość kraju. Przygotowywana więc siła ma chronić nas i nasze prawo do pielęgnowania treści które są przyczyną naszej słabości.
Odwołania do Zadrugi niektórych z tych grup są więc pustymi deklaracjami, gdyż pomijają druzgocącą rozprawę Stachniuka z tego typu paramilitarną ideologią, oraz jego wskazania, co jest warunkiem siły społeczeństwa, czyli zwrócenie się w kierunku pracy kulturotwórczej w myśl pogańskiej, panteistycznej mentalności. Tych jednak elementów idei u młodzieńców strojących się w czarne mundury nie ma. Czynników utrzymujących przy życiu to zjawisko należy więc szukać nie w niespójnej ideologii, tylko w psychice sfrustrowanej młodzieży. Dlatego też można je rozpatrywać jako przejaw terapii grupowej. Grupa z wyrazistym, kontrastującym z poprawnością polityczną hasłem na sztandarze, jest tym lepszym źródłem tożsamości i lekiem na frustrację im kontrast ten jest większy. Jeżeli jakieś hasło przestaje być spostrzegane przez opinię publiczną jako niepoprawne, to traci tym samym atrakcyjność demonstrowania kontestacji i jest odrzucane. W myśl tego rozumowania, kiedy filozofia Stachniuka zaczęła być przedmiotem poważnych opracowań naukowych, dostrzegających w niej materiał wartościowy dla dyskusji o przyszłości Polski i oblicza ideowego przyszłej kultury, kilka takich grupek natychmiast porzuciło sztandary zadrużne, a ich członkowie przeszli do piętnowanego wówczas NOP.
Psychiczne podłoże istnienia tych grup i opierająca się na tym rozpoznaniu łatwość sterowania nimi jest przyczyną wykorzystywania ich przez różnego autoramentu manipulatorów politycznych do głoszenia w ich imieniu własnych, przeważnie niecnych haseł, oraz kreowania sytuacji stanowiących pretekst do wmówienia opinii publicznej istnienia w naszym społeczeństwie haniebnych idei.
Z powodu niedostatków w edukacji humanistycznej i braku odporu naszej nauki na koczowniczą interpretację historii przez koczowniczych polityków młodzież ta jest nieodporna na podsuwane jej kłamliwe treści, pozwalające potem na użycie ich do socjotechnicznej manipulacji.
Ze sloganów, którymi posługuje się koczownicza polityka Zachodu przy tworzeniu za pośrednictwem sekt polityczno-religijnych długofalowego programu, czyli – tzw. metapolityki dla swoich nacji, oraz wprowadzania w ich orbitę innych krajów, wymienić należy takie nie mające odzwierciedlenia w realnym świecie abstrakty jak biała, czy nordycka rasa, pseudopogaństwo o treściach zgodnych z barbaros, nie paganos, czy wreszcie nowe niby sformułowania starych koczowniczych doktryn jak libertarianizm. Tak samo nieuprawnione są niemieckie odwołania do rzekomej ich aryjskości. Nordycy nie są Aryjczykami. Przeczą temu argumenty antropologiczne, językoznawcze i kulturowe.
W ocenie naukowej sprawa jest zamknięta, bez względu na dokonywane na naszych oczach korekty datowania naszej praojczyzny i zasiedlania Europy przez Arjów. U nas natomiast panuje sytuacja jakby sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to panowały w tej kwestii treści zgodne z propagandą dr Goebbelsa. Naukowcy milczą nie przytaczając nawet uznanych już w świece wyników i nie prostują panoszącej się w publicystyce propagandy pogrobowców Goebbelsa – dając im tym samym nieskrępowane możliwości manipulowania naszą opinią publiczną.
Jest to broń podobna do chrześcijaństwa: wpędza ono nas w poczucie winy za rzekomą grzeszność, pod pojęciem której skrywa się obecność instynktu kulturotwórczego, natomiast przyklejenie zbrodniczego hitleryzmu do Arjów, każe nam wstydzić się własnych korzeni i kajać za winy zbrodniczego złodzieja, który nam tę tożsamość próbował ukraść.
Tak podkreślający na poziomie świadomości ludowej swoją odmienność i wzajemną niechęć Nordycy, Semici i Turcy potrafią jednak na poziomie polityki stwarzać wspólny front jeżeli jej przedmiotem ma być akcja zniewalania ludów agrarnych.
Podsuwanie naszej młodzieży tych zafałszowań to nie tylko eksport ich z repertuaru szkolenia zachodnich skinheadów. U nas, nie wiedzieć dlaczego, też są emisariusze tych idei i podsuwają je młodzieży w miejsce poszukiwanych przez nią korzeni naszej kultury i rodzimej tożsamości.
Zdzisław Słowiński
Współdziałanie i zawłaszczanie.
Dwie filozofie życia
Potrzeba dyskusji światopoglądowej
Dzisiejsze zagubienie się człowieka wobec mozaiki sprzecznych ze sobą ideologii wynika z braku dyskusji światopoglądowej, z braku świadomości, że dopiero po określeniu naczelnych wartości, które ma realizować kultura, możliwe będzie odnalezienie się jednostki wobec tych wartości. Wtedy też dopiero jednostka będzie mogła wygenerować własny plan dla wszechświata, ujrzeć siebie w tym planie i nadać własnemu życiu wartość nim uzasadnioną. Bez tego będzie zagubiona, niepewna własnej tożsamości i wartości.
Niemożność nadania wartości swojemu osobistemu życiu jest oczywiście brzemienną w skutki chorobą. Powoduje ona z jednej strony strach przed pustką egzystencji i niepewność wobec niezrozumiałego świata, z drugiej zaś podatność na sprzedawanie się handlarzom doktryn oferującym fałszywe obietnice zapełnienia pustki egzystencjalnej, w zamian za wyrzeczenie się poszukiwań autentycznych wartości mogących zlikwidować chorobę. Wyznaczony powyższymi punktami obszar możliwości człowieka leży całkowicie w obrębie choroby, a skorumpowany cyniczny polityk pozbawiony trosk materialnych oraz zepchnięty na margines społeczny wyznawca Prawdy to w zasadzie jedna i ta sama psychika - zakompleksiona, niepewna siebie, szukająca zabezpieczeń materialnych i duchowych przed nieodłącznym strachem, chora, zdegenerowana natura ludzka.
Nasza niewydolność we wszystkich dziedzinach życia zbiorowego jest dobrze udokumentowana w literaturze, zarówno naukowej jak i w beletrystyce. Powiązanie notorycznego kryzysu materialnego i moralnego z panującymi ideologiami też jest opisane, choć w mniejszym stopniu. Obraz tego zjawiska jest jednak czytelny po zapoznaniu się z pracami choćby Trentowskiego, Brzozowskiego i Stachniuka - twórców piszących w odstępach po pięćdziesiąt lat od siebie. Postulatów o rozpoczęcie dyskusji światopoglądowej jest już znacznie mniej - właściwie są tylko wzmianki na ten temat (Berent, Parandowski, Stachniuk). Natomiast same próby realizacji tego podstawowego (nie tylko dla nas) zadania w naszej humanistyce nie zaistniały. Tu wyprzedza nas nieświadome siebie życie, i obserwujemy coraz to nowe objawy buntu, przeważnie młodego pokolenia wobec zastanej hipokryzji panującej kultury. Wobec skurczenia się świata przez łatwość obiegu informacji mamy też dostępne do analizy podobne zjawiska w innych społeczeństwach.
Rodzi się bunt
To, co ludziom podpowiada podświadomość (nazywana czasami sumieniem, instynktem czy etyką naturalną) stanowi dość jednoznaczne rozróżnienie wartości. Kiedy jednak dochodzi do artykulacji tych odczuć obiegowymi pojęciami dzisiejszej kultury znika jednoznaczność sądów, a ich interpretacja przez intelekt przybiera różnorodne, często sprzeczne z sobą postacie.
Zjawisko to jest nieuniknione. Brak narzędzi do analizy światopoglądu nie daje możliwości zakwestionowania podstaw kultury, bez czego nie da się wyjść z błędnego koła, w którym jedne konsekwencje choroby kultury będą przyjmowane jako przyczyny innych. Założenia na których zbudowany jest gmach kultury są z jego wnętrza niewidoczne, a więc niedyskutowalne. Stąd bezradność zarówno człowieka próbującego buntować się przeciw otaczającej go patologii jak i intelektualistów próbujących znaleźć błędy w sposobach realizacji przez naszą cywilizację szczytnych - jak im się zdaje - wartości i celów.
Nie ma błędu
Dopiero spojrzenie na kulturę, jako prawidłową konsekwencję światopoglądu, na którym się opiera, przerywa jałowe poszukiwanie nieistniejących błędów realizacji i równie nieistniejących programów uzdrowienia kultury. Intelektualnie zabieg taki jest bardzo prosty i potrafi to robić każde dziecko reagujące na każde następne wyjaśnienie kolejnym pytaniem - dlaczego? Niestety zdobycie się na taką dziecięcą odwagę przez środowiska opiniotwórcze jest trudne. Zabobon (religijny czy naukowy), politically correct czy inne eufemistycznie maskowane zapory dla umysłu i artykulacji jego dokonań wciąż są skuteczne.
Obszary buntu
Jeżeli przyjrzymy się powstałym na przestrzeni dziejów projektom różnych Utopii czy współczesnym ruchom kontestacyjnym to przy ich różnorodności pomysłów na szczęście (co jest funkcją zastanej cywilizacji i temperamentu twórców) wspólny jest obszar buntu. Wszystkie one wyrastają z niezgody na toksyczne środowisko psychiczne, jakie organizuje społeczeństwu panująca kultura oraz nieuwzględnianie w realizacji cywilizacji potrzeb biologicznych społeczeństwa i możliwości środowiska przyrodniczego. Oczywiście, ten bunt jest jedyną wartością utopistów, gdyż ich pomysły mieszczą się w zamkniętym kręgu poszukiwania błędu wewnątrz zbioru konsekwencji tej samej przyczyny.
Naiwne (matematycznie poprawne) wyliczenia Kropotkina dotyczące technicznych możliwości wyżywienia społeczeństwa Francji nikogo nie interesowały, gdyż akurat cywilizacja francuska optymalizowała całkiem inną funkcję, a Kropotkin wierząc za Chrystusem, że człowiek jest z natury dobry, a za Kartezjuszem, że kieruje się intelektem, uważał, że wystarczy przekonać ludzi do swojej idei (i obliczeń) i wdrożyć ją, a nastanie raj. Niestety materializm dziejowy istnieje jedynie na papierze, ale o tym nie wiedział ani Kropotkin, ani Marks. Nie spodziewał się tego również Kartezjusz. Utopia powinna pozostać jedynie jako utwór literacki More'a.
Celowo w jednej myśli powołuję przedstawicieli różnych epok, aby ukazać ich bliskość zarówno w obszarach buntu jak i w akceptowaniu wartości będących przyczyną zła przeciwko któremu się buntują. Podobną niekonsekwencję wykazują współczesne ruchy kontestacyjne jak zieloni, neofaszyści, socjaliści, hippisi, czy kościoły różnych orientacji religijnych.
Współczesny ruch ekologiczny jest może najbardziej świadomą formą oporu przeciwko dominującej dziś (a w polityce wszechwładnej) mentalności zawłaszczania i jednocześnie terenem dojrzewania mentalności współdziałania. Brak mu jednak refleksji, że aby osiągnąć sukces nie wystarczy skupiać się na krytyce fatalnych skutków, jakie niesie dominująca dziś formacja kulturowa. Przede wszystkim trzeba dotrzeć do przyczyn tkwiących głęboko w systemie wartości, tam dokonać zmian i dopiero wówczas możliwe będzie wyprowadzenie założeń nowej kultury, nie produkującej patologii z którą trzeba walczyć.
Proponowany tu sposób rewizji podstaw światopoglądowych pokazuje, że nie wszystko trzeba wymyślać od zera. Są w doświadczeniach człowieka dokonania na których można się oprzeć i zawierają one wycinkowe odkrycia różnych współczesnych ruchów kontestacyjnych.
Punkt wyjścia
Jako że kształt kultury jest funkcją założeń światopoglądowych funkcjonujących w danej społeczności, a wszystkie inne czynniki mają znaczenie drugorzędne, nieodzownym będzie odszukanie tych założeń. W związku z tym, że aparat intelektualny angażowany w takim przedsięwzięciu jest już produktem tej kultury i jest obciążony jej założeniami, należy równocześnie kontrolować ten aparat. Wymóg ten powoduje, że musimy cofać się w historii do czasów powstawania zarówno światopoglądów jak i aparatu ich werbalizacji i ekspresji (artykulacji). Jest to zarazem okres krystalizowania się samoświadomości człowieka, zapoznawania się z podstawowymi prawami przyrody i organizowania sposobów utrzymania się biologicznego w ekosystemie oraz budowania relacji społecznych.
Zadanie dotarcia do źródeł nie jest jednak tak trudne, jakby mogło się początkowo wydawać. Zachował się bogaty zestaw mitów obrazujących początki tych procesów, zachowały się konstrukcje naturalnych języków powstających równocześnie ze świadomością ludów, gdzie są zawarte podstawowe elementy stosunku człowieka do siebie, świata i swojego w nim miejsca. Zachowały się wreszcie przekazy historyczne i archeologiczne, gdyż ostateczne krystalizowanie się podstawowych światopoglądów nastąpiło w starych kulturach śródziemnomorskich około VI w. p.n.e. a wiele ludów przetrwało do czasów nieomal współczesnych z pierwotnymi wersjami świadomości siebie i świata.
Prześledzenie procesu rodzenia się świadomości człowieka oraz jej historii ukażę w następnym artykule "Historia świadomości". Dziś przedstawię rzecz ważniejszą: wynik tego procesu - dwie postawy wobec życia - oglądany przez pryzmat współczesnej metodologii oraz narzędzia do analizy tych postaw i warunkujących je światopoglądów.
Miejsce człowieka w świecie
Świat dąży w kierunku wzrostu świadomości. Na mocy nieznanych jeszcze sił rządzących przyrodą tworzą się struktury o entropii niższej niż materiał wejściowy. Siły te długo nie były obserwowane, jednak człowiek domyślał się ich istnienia i wiedziony poszukiwaniem sensu, lub odkrywaniem mechanizmu świata, tworzył sobie wyobrażenia na ich temat.
Siły te, działając jako własności tworzywa, wygenerowały bogactwo form materii, jej organizacji wewnętrznej, rozmieszczenia w świecie, doprowadziły do rozwoju jej w formy o tak bogatej strukturze (atomy, galaktyki), że stało się możliwe, a więc na podstawie praw chaosu nieuchronnie musiało zaistnieć, takie zjawisko jak życie biologiczne.
Skomplikowana struktura życia biologicznego umożliwiła mu funkcjonowanie jako układ adaptacyjny, a możliwości ewolucyjne i samoorganizacyjne umożliwiły uzyskanie dodatkowego narzędzia, świadomości, której nośnikiem jest umysł ludzki, mogący włączyć się w dalszy rozwój jako podmiot świata.
W początkach historii człowieka jego umysł realizował zadanie przetrwania nośnika świadomości, przetrwania człowieka, jako gatunku. Ten etap człowiek przebył pomyślnie i zaczął funkcjonować jako świadomość świata, napędzana tą samą siłą, która doprowadziła do powstania materii, życia i umysłu. Objawiała się ona jako wola obecna w podświadomości - instynkt samozachowawczy, odczytywany jako sumienie, a narzędziami były ręce i intelekt. Człowiekowi działającemu jako świadomość świata podświadomość podpowiadała hierarchię ważności spraw, którą odczuwał jako swoje własne potrzeby. Zaspokajając je realizował proces wzrostu świadomości świata. Realizując instynktowną wolę, poznawał siebie i świat, tworzył fizyczne i umysłowe narzędzia do dalszych działań. Wówczas pomyślna realizacja tego celu napawała go dumą.
Gdzieś na etapie niepisanej jeszcze historii, ale już wówczas, kiedy siła i możliwości człowieka przekroczyły barierę niepewności jego egzystencji, wyłonił się problem: co dalej, na co poświęcić wyłaniający się nadmiar swojej mocy i możliwości. Niewiedza, że człowiek jest świadomością świata i powinien wyznaczyć kierunek dalszego jej wzrostu wyrwała człowieka z wielkiego kosmicznego procesu, odebrała poczucie wartości własnego życia i spowodowała dezintegrację osobowości. Ujrzał siebie jako fakt biologiczny i niezrozumiałą mieszankę emocji i intelektu. Jego biologia, podświadomość i intelekt, niezwiązane już w sprawny mechanizm wzrostu świadomości świata, działając w rozłączeniu zaczęły na własną rękę podejmować próby zagospodarowania ciągle zwiększającego się potencjału materialnego i dorobku intelektualnego powstającej cywilizacji. Zaczęło się zawłaszczanie. Zawłaszczanie dorobku. Zawłaszczanie przyrody. Zawłaszczanie woli.
Zawłaszczanie przyrody to psychiczne wyodrębnienie się z niej, i, jako konsekwencja tego, rabunkowe lub bezmyślne jej niszczenie. Zawłaszczanie woli (obecnej tak w zawłaszczającym jak i w innych ludziach) to przekierowywanie jej ze służenia procesowi wzrostu świadomości świata na usługi jego narzędzia - struktury biopsychicznej ludzi, to jednocześnie instytucje władzy (zawłaszczania ludzi) jak państwo, rodzina. Zawłaszczanie dorobku to wykorzystywanie wytworzonych narzędzi materialnych i intelektualnych dla osłabiania tego procesu lub nieefektywność w ich użyciu przez dysponentów.
Brak świadomości, powodował przyjmowanie kierunków działań na ślepo i powodował marnowanie większości sił i środków będących w dyspozycji ludzi. Napięcia wywoływane działaniami niezgodnymi z sumieniem przerywały marsz w złym kierunku, i na gruzach zniszczonych rozwiązań umożliwiały poszukiwanie czegoś nowego. Stosowany przez przyrodę rozrzutny mechanizm rozwoju metodą prób i błędów stał się też narzędziem człowieka. Upadki wielkich cywilizacji były nieuchronne, gdyż obecność błędu powodowała degenerację kultury tym szybszą im wydajniejsza była jej sprawność w realizacji swojego błędnego przesłania, im sprawniejsze stawało się zawłaszczanie.
Początki świadomości
Przetrwanie człowieka w zwierzęcej jeszcze świadomości było trudne, jako że jego forma biologiczna była gorzej przystosowana do zmiennych warunków klimatycznych, a także był słabiej od innych zwierząt wyekwipowany w ułatwiające przetrwanie wyposażenie do walki i siłę fizyczną.
Niedobory te powoli zaczęło rekompensować poznawanie siebie i świata. Umysł tworzył coraz większą bazę wiedzy o warunkach otoczenia i możliwościach dostępnych reakcji na nadchodzące zdarzenia. Przewidywanie skutków działań zaczynało być daleko precyzyjniejsze i bardziej dalekosiężne niż u innych zwierząt i ta właściwość umysłu dała człowiekowi zaczątki bezpieczeństwa wobec przyrody.
Świadomość, że w danej sytuacji można zachować się różnie była równoznaczna z odkryciem woli jako instrumentu wyboru z różnych możliwości na podstawie kryterium oczekiwanego skutku. Pożądane skutki nadchodzących działań podpowiadał instynkt, a intelekt dobierał działania mające do nich doprowadzić. Mając tę świadomość człowiek stał się takim jakiego go znamy już z początków okresu pisanej historii.
W międzyczasie jeszcze sformalizuje swój język (a raczej języki), wykształci też aparat pojęciowy odzwierciedlający model świata, związany ze sposobem życia, realizacji potrzeb, charakterem obcowania z przyrodą i innymi ludźmi. Etap ten zakończony został osiągnięciem warunków bezpieczeństwa zapewniających trwanie gatunku, zharmonizowaniem wewnętrznego odczucia siebie i świata z intelektualnym jego opisem i cywilizacją na etapie pierwotnego rolnictwa. Stare podania sumeryjskie nazywały te osiągnięcia powstaniem człowieka ze zwierzęcia i chyba miały rację. Jako moment przełomowy notują one fakt wykopania pierwszego rowu nawadniającego pole pod przyszłą uprawę, fakt dostosowania środowiska do swoich potrzeb. Wola człowieka jako podmiot świata. Kultura sumeryjska to już wiedziała - teraz musimy odkrywać to po raz drugi.
Człowiek w kulturze zawłaszczania
Nieznane budzi niepokój. Nieznana przyszłość może być powodem twórczego niepokoju, który obliguje do wytyczenia celów działań, mających przyszłość tę oswoić. Wpleciona w plan realizacji celów staje się nie tylko poznana, ale jeszcze jest elementem tworzącym osobowość - włączona jest w obręb tego, co człowiek nazywa sobą, co odczuwa jako swoje ja, swoją kulturę. Ta przyszłość, wszystkie elementy, które mają ją stworzyć, zostaje włączona w obręb świata objęty świadomością.
Kiedy jednak człowiek nie staje na wysokości zadania i nie potrafi wytyczyć celów angażujących jego potencjał twórczy i cały dotychczasowy dorobek, przyszłość staje się czymś w stosunku do czego ma poczucie winy, poczucie niespełniania swojej roli w świecie, poczucie niespełnienia siebie. Następuje postój w drodze życiowej. Niczemu nie służący wypracowany dotychczas materialny i intelektualny aparat twórczy rodzi poczucie, że to wszystko, zamiast czemuś służyć marnuje się bezużytecznie. Powoduje to taki stres, że człowiek, nie mając porywających celów, gorączkowo szuka choćby jakichś ich atrap. Te, absorbując część przynajmniej możliwości, złagodzą nieprzyjemne uczucie braku zaangażowania nadającego wartość jego życiu.
Bez obecności programu dla wszechświata, w którym człowiek ma szczytną funkcję jego realizatora i który podporządkowuje temu programowi wszystkie siły i środki, osobowość dezintegruje się. Będące w zasięgu możliwości, nieujęte w program, tracą łączność - postrzegane są jako elementy odrębne, często opozycyjne względem siebie. Człowiek zauważa, że jego biologia, intelekt i wola rozchodzą się w swoich własnych teraz dążeniach i jedno chciałoby dwóm pozostałym narzucić własny punkt widzenia. To co człowiek nagromadził wokół siebie widziane jest teraz jako zbiór niepowiązanych ze sobą spraw i rzeczy - przeważnie niepotrzebnych w świecie zdezintegrowanej jednostki. Niewielką ilość tego mogą zawłaszczyć elementy rozbitej osobowości, a reszta staje się dowodem, że dokonana została prymitywizacja człowieka i budowanego przez niego świata.
Chora osobowość broni się przed tym niekorzystnym obrazem siebie przez próby unieważnienia tego wszystkiego, co stanowi nadmiar w stosunku do potrzeb prymitywizowanej jednostki. Powoduje to nihilistyczny stosunek do otaczającej rzeczywistości i wewnętrzne łamanie podświadomości nie chcącej zgodzić się na dokonane unieważnienie świata. Człowiek zafundował sobie wewnętrzne rozbicie i dozwolił elementom swojej osobowości na wzajemną walkę i wyniszczanie się.
Do końca oszukać podświadomości się nie da i pomimo udanych prób podporządkowania swojego świata impulsom rozbitej osobowości - atrapom autentycznych twórczych celów, stale jest obecny brak poczucia własnej wartości. Niepewność egzystencji powodowana tym strachem stanie się powodem przyjęcia polityki zawłaszczania otaczającej rzeczywistości (w tym woli innych ludzi) po to, aby uniemożliwić proces sprawiedliwego ustalenia się życia tej jednostki na odpowiednio niskim poziomie odpowiadającym zresztą niskiej samoocenie.
Ból egzystencjalny - chora świadomość zagubienia w świecie, strach przed niepewnością jutra - domaga się uśmierzenia. Wszystko przed tą potrzebą kapituluje, także umysł, który nie widzi już świata inaczej jak poprzez tę niepewność chorej jednostki. Widzi ona siebie jako coś odrębnego od reszty świata, jako coś innego rodzaju. Reszta świata jest czymś obcym, czymś w opozycji do niej. Człowiek nieświadomie wymyślił personalizm. Zauważył też, że wokół niego jest więcej takich jak on odrębnych jednostek, każda w opozycji do świata. Tak narodziła się solidarność na płaszczyźnie idei personalizmu, solidarność tylko względem tej idei, przy wszelkich konsekwencjach obcości względem siebie we wzajemnych stosunkach. Człowiek zaczął myśleć kategoriami jednostki, której wrogiem jest cały świat. Zagospodarowująca nadwyżki możliwości człowieka inteligencja wytworzyła zjawisko nadkonsumpcji i hedonizmu. Starając się podporządkować tym ideologiom cały świat nieuchronnym stał się nihilizm, by za jego pomocą unieważnić wszystko, co jest im zbędne, co przypominało o tym, że konsumpcja i zabawa to tylko drobny fragment życia. Istniejąca nadal podświadomość przypominała człowiekowi o tym, że jest w niej wola świata, a instynkt samozachowawczy - sumienie, że postępowanie winno podlegać jakimś ograniczeniom. Chwilowo brak było dla nich zajęcia. Zagospodarowaniem tych odczuć będzie świat religii i moralności wymyślany tak, by odpowiadał okrojonemu do jednostki biologicznej, często wrogiemu światu człowiekowi. Sposób w jaki to zagospodarował, zależał od jego trybu życia i sposobu zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych. Tak powstały religie utrwalające błąd w kulturze i dzięki temu powodujące, że dalszy rozwój okupiony był niezliczonymi klęskami, zahamowaniami, i ofiarami. Rozwój trwał jednak nadal, gdyż na mocy praw ewolucji propagacja błędu powoduje zniszczenie błędnej opcji dając pole do nowych poszukiwań tam, gdzie ten błąd był mniejszy.
Personalistyczna odpowiedź na niepokój egzystencjalny nie jest jednak w stanie usunąć bólu - konsekwencji rozbicia osobowości. Atrapa jako cel jest nieskutecznym lekarstwem, więcej nawet - pogłębia chorobę i powoduje chęć zastosowania tego leku w większej dawce. W ten sposób, dzięki dodatniemu sprzężeniu zwrotnemu nakręca się spirala nieufności do siebie i świata i odpowiedź na nią - spirala zawłaszczania przyrody, własnej i cudzej woli, dorobku kultury po to tylko, aby w obliczu bólu egzystencjalnego dać złudzenie zabezpieczania przed wrogim światem.
Rolnik i koczownik
Początki świadomości człowieka i droga, którą ją uzyskiwał przetrwały w najstarszych mitach. Opisują one jak to człowiek, odkrył, że ma wolę i intelekt, i jak zaczął z nich korzystać - wpierw nieporadnie, a w miarę zdobywania doświadczenia i wiedzy o przyrodzie, sobie i właściwościach swojego umysłu, coraz to lepiej. Mity zauważają też pierwsze, znamienne w skutki porażki umysłu, który logizując świat wynalazł oprócz konstruktywnych modeli rzeczywistości idee prowadzące do zatrzymywania rozwoju świadomości, a nawet wyposażania ją w treści prowadzące do destrukcji już dokonanych osiągnięć.
Mity ukazują, że źródłem błędnych kierunków rozwoju cywilizacji i kultury było zawłaszczanie.
Z zawłaszczania przyrody wyrosła mentalność koczownika, który nieomal natychmiast sięgnął też do zawłaszczania dorobku kultury i to czym zawładnął przekształcał w środki dowartościowania się. Wobec braku programu dla świata, nie tworzył kultury i odczuwał brak poczucia wartości siebie. Późniejsze opanowanie władzy w świecie przez nosicieli mentalności koczowniczej spowodowało, że zawłaszczanie stało się podstawą funkcjonowania życia zbiorowego ludzkości.
Zawłaszczanie woli stało się podstawą błędów życia prywatnego ludzi. Początkowo dotyczyło to tylko koczowników i ich nierzadko niewolniczych form życia rodzinnego. Ludy agrarne, które nie wykształciły mentalności zawłaszczania w stosunku do przyrody i dorobku kultury, nie dążył też do zawłaszczania woli najbliższych współplemieńców, wykształciły instytucje życia prywatnego, w tym rodziny oparte na szacunku, zaufaniu i dostosowaniu form życia rodzinnego do wymogów efektywności rozwijanej kultury. Jednak wraz z opanowaniem władzy politycznej przez koczowników upadały obyczaje rodzinne wykształcone przez mentalność agrarną i zawłaszczanie najbliższych, a właściwie nieustanne zmagania o dominację w rodzinie, opanowały całą ludzkość.
Koczowniczy model rodziny, przyjęty dziś w prawie całym świecie prowadzi do zawłaszczania psychiki dzieci przez rodziców. To okalecza nowe pokolenia brakiem zaufania do siebie, a tym samym czyni je niezdolnymi do pełnienia podmiotowej roli wobec świata i siebie. U ludów agrarnych spowodowało to zahamowanie rozwoju i uwiąd wszelkich instytucji życia zbiorowego. U koczowników natomiast, zwiększyło nieufność wobec siebie i zaostrzyło drapieżność wyścigu szczurów.
Wobec funkcjonowania tych błędnych idei sprawność kulturotwórcza człowieka, zapoczątkowana uprawą ziemi - stąd kojarzona z mentalnością rolnika, była niska. Momenty, kiedy mentalność ta stawała się dominantą jakiejś społeczności były w historii nieliczne, ale im zawdzięczamy prawie wszystko to, co osiągnęliśmy. Te błędy osiągnęły dziś etap całkowitego podporządkowania sobie kultury i zatrzymały rozwój - przy czym zatrzymanie oznacza nieustanny konflikt ludzi zarówno w życiu zbiorowym jak i prywatnym.
Mentalność rolnika
Historię cywilizacji możemy rozpatrywać od momentu, kiedy pierwotny sposób życia ludzi oparty na przystosowywaniu się do otaczającej przyrody przeszedł w dwa diametralnie różne nastawienia: współpracującego z przyrodą rolnika i zawłaszczającego ją koczownika.
Rolnik znalazł się w korzystniejszej sytuacji psychicznej. Współpraca z przyrodą była i gwarantem jego powodzenia w zabezpieczeniu warunków bytu i czynnikiem kształtującym światopogląd, w którym nie tylko czuł, że jest elementem przyrody ale też, że jest za nią odpowiedzialny. Im więcej musiał, dla swojego powodzenia, w tę przyrodę ingerować, tym bardziej rozumiał jej funkcjonowanie, tym bardziej stawał się jej podmiotem, i tym bardziej czuł, że ingerencja w naturalny porządek przyrody jest sprawą bardzo ryzykowną i musi być czyniona z dużą rozwagą i odpowiedzialnością. Znajduje to odzwierciedlenie w duchowości ludów agrarnych, która zawierała zawsze elementy świętości przyrody i integralności jej jako systemu zawierającego w sobie również działalność cywilizacyjną człowieka. Człowiek jest wpleciony w przyrodnicze cykle życia, jego duchowość jest podobna do duchowości zwierząt a nawet roślin i wielu elementów przyrody nieożywionej. Wyróżnia go natomiast wiedza. Wiedza jaką zdobywał o przyrodzie dawała mu prawo czucia się jej gospodarzem, ale dawała też do zrozumienia, że tylko kumulowanie efektów wieloletnich doświadczeń i wieloletniej pracy pozwala na podejmowanie odpowiedzialnych działań i umożliwia uzyskanie zamierzonych efektów.
Jako konsekwencje intelektualną takiej duchowości wszystkie ludy agrarne wytworzyły, jako swój światopogląd, jakąś formę panteizmu. W dzisiejszym rozumieniu było to coś znacznie bliższego teorii kultury niż religii. Kultura, czyli uprawa dotyczyła zresztą szerszych aspektów życia niż rolnictwo, ale zasadniczy rys mentalności kulturotwórczej został przeniesiony z rolnictwa na inne dziedziny życia, i widzieliśmy w tych kulturach uprawianie różnych sztuk, rzemiosł.
Mentalność koczownika
Wędrujący ze swoimi stadami w poszukiwaniu pastwisk koczownik znalazł się w sytuacji psychicznie niekorzystnej. Wstępował na nowy teren jako intruz, eksploatował gotowe dobra przygotowane przez przyrodę i odchodził, zostawiając za sobą zdewastowany teren. Uczucia które towarzyszyły takiemu stylowi życia nie mogły być budujące, a odczucie jedności z przyrodą nie mogło się pojawić. Pogłębiał się natomiast niepokój o jutro zależne od znalezienia kolejnego terenu do eksploatacji, niepokój o swój status, który nadwyrężony był opozycyjną postawą do reszty świata. Bo oprócz eksploatowanej przyrody obce mu były także konkurencyjne hordy i ich stada. Ta opozycyjność miała bardzo konkretny wymiar. Z konkurencyjną hordą trzeba było walczyć; przepędzić, aby uzyskać pastwisko. Można było walkę przegrać i zginąć, albo uciec bez stada i dobytku. Można było też zdobyć stado wroga. Ciągła wojna lub jej potencjalna możliwość zorganizowały społeczność hordy w strukturę efektywną w walce. Wyłanianie najlepiej walczących i podporządkowanie się im reszty społeczności było zadaniem na tyle ważnym, że wytworzyło hierarchiczną strukturę społeczności, w której, ze względu na powodzenie całej hordy, ludzie dobrowolnie zrzekli się swej autonomii na rzecz herszta. On w zamian za rezygnację z własnej podmiotowości i gotowość do posłuchu nawet w obliczu śmierci gwarantował przetrwanie społeczności i prawo do eksploatacji reszty świata, tj. przyrody i pobitej konkurencji.
Konsekwencją tak ukształtowanego ducha koczownika było przyjęcie abstrakcyjnej - arbitralnie przyjętej hierarchii jako prawa organizującego cały świat. W ramach tej większej hierarchii uzasadnieniem pozycji herszta był abstrakcyjny nadherszt - Bóg, który tak samo apodyktycznie włada światem i udziela koncesji na władzę jak herszt w hordzie. Wykreowane w ten sposób religie z osobowym bogiem stały się ostoją i rozsadnikiem mentalności koczowniczej w późniejszych czasach, kiedy wędrowanie ze stadami ustąpiło miejsca innym zajęciom. Pielęgnowana przez nie mentalność zawłaszczania, była anachronizmem już wtedy, gdy pojawiły się pierwsze wysokocywilizowane ośrodki kultury agrarnej, jak Sumer, Egipt, Kreta, niestety dotrwała do dziś, w międzyczasie niszcząc kolejne próby odradzania się kultur.
Koczownictwo mentalnie polega na braku refleksji nad prawami rozwoju świata i uznaniu człowieka uprawnionym do rabunkowej eksploatacji przyrody i zawłaszczaniu uzyskanego już dorobku kultury dla potrzeb dalszego sprawniejszego pasożytnictwa w przyrodzie i społeczności. Ideologia koczownicza powoływała na swój użytek zespół mających ją uzasadniać symboli, w którego centrum był zawsze mistyczny suweren, nadawca i gwarant ideologii.
Efektem funkcjonowania koczownictwa była niezmiernie niska wydajność kulturowa człowieka i okresowe lokalne zapaści cywilizacyjne w momentach, kiedy koczownikowi udawało się zrealizować gdzieś społeczność opartą jedynie na jego ideologii. Na poziomie wiedzy potocznej koczownictwo zostało rozpoznane już w momencie jego powstania - świadczy o tym mit o Kainie i Ablu, jednak brak było narzędzi intelektualnych do rozpoznania zjawiska na tyle głęboko, by można było zrozumieć jego źródła i żywotność, a tym samym podjąć trud jego wyeliminowania. Możliwości te dała dopiero filozofia kulturalistyczna dwudziestego wieku.
Kumulacja błędów
Błędy były po obu stronach. Kultury agrarne zamykały się w swoich enklawach, nie mając szerszego planu cywilizacyjnego. Po osiągnięciu bezpieczeństwa i dobrobytu miały nadmiary energii, która nie zagospodarowana kulturowo, zaczęła służyć substytutom działań kulturotwórczych i następowała stagnacja. Nie było też programu dla początkowo słabych i biednych wędrownych hord. Te zaś w sporadycznych kontaktach z kulturą przyswajały sobie jej zdobycze i rewanżowały się podbojem. Tym sposobem mentalność koczownicza dostawała duży zastrzyk sił, których sama nie byłaby w stanie wypracować. Koczownicze państwo mogło pokusić się wówczas na eliminowanie konkurujących hierarchii i zawłaszczanie innych ośrodków kultury. Wzmocnione podbojami i zawłaszczaniem szybciej doprowadzały swoje postulaty zawłaszczania do maksymalnego poziomu, który bywał równoznaczny z jej wewnętrzną niewydolnością i rozpadem stworzonej przez nią cywilizacji. Wówczas, na gruzach odbudowywała się nowa kultura i stawała się łakomym kąskiem dla następnych zdobywców z mentalnością koczowniczą.
Kilka tysięcy lat historii cywilizacji wypełnione jest wzrastaniem kultur i ich upadkami powodowanymi dopuszczeniem do stagnacji, wojnami koczowników i podbijaniem przez nich spetryfikowanych kultur rolniczych. W międzyczasie następowała zmiana obszarów kultury, które podlegały rozwojowi i ew. zawłaszczaniu. Następowały też zmiany granic domen myślenia agrarnego i koczowniczego z widocznych, geograficznych u zarania cywilizacji do formalno-prawnych i psychicznych dziś. Problem pozostał.
Perspektywy przełomu kulturowego
Kryzys dotychczasowej kultury jest typowy. Maksymalne zawłaszczanie, minimalna efektywność. Mamy jednak większą szansę na to, że na gruzach tego co zastaliśmy będziemy budować już coś zdrowego. Znamy błąd poprzedników. Możemy go wyeliminować. Już coś się dzieje na tej drodze.
Osiągnięcia cywilizacyjne, okupione zagładami zawierających błąd kultur są jednak na tyle duże, że możliwe jest dziś sprowadzenie ludzi na drogę rozwoju bez załamań, przy wyeliminowaniu głównych problemów z jakimi boryka się nasza kultura. Jest to do osiągnięcia tylko za pomocą zmian w świadomości, za pomocą uświadomienia sobie przez ludzi miejsca i roli człowieka w świecie.
Dzisiejszy świat dobrnął do stanu, który nie ma szans na stabilność. Koczownik ma siłę i władzę, ale aby mógł dalej przeżyć potrzebuje nowych terenów, nowych obszarów do zawłaszczania. Biorąc pod uwagę poziom cywilizacyjny współczesnego koczownika (USA i Europa zachodnia), nie ma on szans na konieczną mu do życia ekspansję - świat na to zbyt mały. Dodatkowo natrafia na opór ludów agrarnych (Słowianie, Celtowie, Chińczycy), które zaczynają kosztem bolesnych lekcji rozumieć, do czego prowadzi tolerowanie zarówno poczynań koczownika jak i obecności jego mentalności i jego prawa we własnym życiu zbiorowym. Kiedy koczownik nie będzie mógł ekspandować na zewnątrz, to, prawem wyścigu szczurów, będzie spychał do obszaru zawłaszczanego świata coraz większe rzesze swoich własnych społeczeństw i coraz większe obszary kultury we własnych krajach. W nich natomiast rodzą się nieświadome siebie nurty agrarne jak: ekologizm, różne odmiany New Age, odchodzenie od koczowniczej religii chrześcijańskiej, odmowa uczestnictwa w wyścigu szczurów.
W konsekwencji braku możliwości ekspansji, koczownik albo pożre sam siebie, albo wygeneruje u siebie silny opór wewnątrz własnych społeczeństw, gdzie tendencje do agraryzacji mentalności pojawiają się i rosną w siłę. Tak upadały wszystkie znane z historii imperia koczownicze.
Zanim to jednak nastąpi może dojść do totalnych wojen między pozostałymi na arenie koczownikami, tak, aby pozostał tylko jeden - niezagrożony. Takie aspiracje ma teraz USA. Może też dochodzić do prób zniewalania przez istniejących jeszcze koczowników resztek świata nie do końca podległego koczowniczej hierarchii. To zachodzi teraz w Europie środkowej, gdzie za pomocą wymuszania, otumaniania czy agresji zbrojnej ustanawia się jako obowiązujące koczownicze prawo zawłaszczania i włącza je w koczowniczy świat. Wobec jednak toczącego się już procesu pożerania przez hierarchię koczownika własnych społeczeństw, te nowo wchłonięte obszary od razu stanowią ośrodki oporu i od nich opór rozszerza się na społeczeństwa tradycyjnie koczownicze.
Aby powstrzymać te procesy oporu koczownik zwiększa ucisk, a energię na to czerpie z szybszego pożerania własnych zasobów. W tym zwiększającym się napięciu może dochodzić do lokalnych przeciążeń psychicznych ludzi i w zależności od ich pozycji w społeczeństwie owocować to będzie wojnami, aktami terroru, chorobami psychicznymi czy ogólnie zezwierzęceniem kontaktów międzyludzkich.
Niezależnie jednak od czasu i liczby konfliktów i wojen rezultat tych zmagań może być tylko jeden. Przysłowiowy Kain musi zabić Abla, aby kultura mogła przejść na wyższy etap. Przeciwko koczownikowi jest dziś wysoki poziom cywilizacyjny, zmuszający go do zawłaszczania większych obszarów i zwiększający się na nich opór. Abel nie może zabić Kaina, gdyż straci obszar zawłaszczania, a Kain coraz bardziej ufny swej Świadomości agrarnej coraz śmielej będzie podnosił rękę na Abla wyłączając kolejne pastwisko zasilające koczownika.
Ważne jest jednak, jak długie będą te ostatnie zmagania, i jakie będą ich koszty. Ostatnia faza będzie toczyć się w najwyższym napięciu i przy rzuceniu na szalę przez ostatniego koczownika wszystkich, zgromadzonych dzięki podporządkowaniu całych resztek koczownictwa w jedną hierarchię, sił i środków. Miejmy nadzieję, że siły kultury będą wówczas na tyle duże, by ta faza walki była krótka, a koszty minimalne.
Kultura pozbawiona obciążenia koczownikiem będzie jednak musiała dbać o to, by mieć stale program rozwoju angażujący wszystkie jej potencjalne siły, gdyż jego brak może spowodować alienację społeczeństw i odtworzyć mentalność zawłaszczania. To już jednak zadanie dla nowego pokolenia, które będzie wchodzić w życie z otrzymaną od nas artykulacją pełnej świadomości kulturowej, zapoczątkowanej doświadczeniem uprawy ziemi a dziś potrafiącą poddać uprawie wszystkie obszary swojej kultury z uprawą człowieczeństwa włącznie.
Zdzisław Słowiński, Pierwodruk ZB nr 6 (164)/2001, sierpień 2001
Warto przeczytać i przyswoić:
"Dobrem jest wszystko to, co jednostkę pozytywnie wiąże z kulturą i jej moc wzmaga, złem zaś to, co jednostkę z kultury wyrywa, jej wiązadła i moc osłabia, pośrednio unicestwiając absolutny pierwiastek indywidualności."
"Zasadniczą własnością człowieka jest geniusz tworzycielski, czyli zdolność wiązania żywiołów psychiki ludzkiej z żywiołami natury w taki sposób, że powstaje nowy i potężny kształt mocy, temuż człowiekowi podległy."
"Jestem człowiekiem. Znaczy to, że jestem spełniającym się zadaniem świata." (cytaty z książki)
Tylko kilka razy w historii wystąpiła wymiana paradygmatu kultury. Zawsze wiązało się to z aktualnością pytań o sens świata i istotę człowieczeństwa. Współczesny przełom kulturowy wydaje się najgłębszy, gdyż rewizji poddajemy dwadzieścia wieków historii obciążonej mrokiem chrystianizmu i wypracować musimy propozycję kultury odporną na podobne upadki. Człowiek nagle odkrył, że jest odpowiedzialny za siebie i za cały kosmos, którego stał się świadomością. Kultura natomiast, jako organizm powstały z przetworzonego wolą człowieka kawałka świata stała się kolejnym piętrem ewolucji.
Filozofia Jana Stachniuka dotyczy już bardziej człowieka jako podmiotu organizmu kultury (tego człowieka z rozpoczynającej się epoki), niż dotychczasowego - przerażonego światem zwierzęcia gatunku Homo sapiens. Człowiek zresztą jest nie tylko sapiens, ale przede wszystkim emotionalis i to czyni go zdolnym do ciągłego poszerzania zakresu swojego "ja" o zdobycze kultury i cywilizacji.
"Wspakultura" jest rozwinięciem rozdziału "Człowieczeństwa i kultury" o tej chorobie kultury, podobnie jak "Chrześcijańswo a ludzkość" jest rozwinięciem odpowiedniego rozdziału "Wspakultury". Przedmiot rozważań opisany w tym szkicu jest rozwinięciem problemu, który ogólnie postawiony został już w poprzedniej mej pracy p. t. "Człowieczeństwo i kultura". Omawiałem tam zasady tyczące się istoty człowieka, kultury i techniki forsowania naszego człowieczego posłannictwa w świecie; starałem się uporządkować podstawy światopoglądowe tzw. "Kulturalizmu". Szczególną uwagę budziła sprawa wynaturzenia człowieka, wykolejenia się naszego posłannictwa. Całokształt problemów związanych z degeneracją człowieka i kultury z braku innego odpowiedniego słowa, nazwałem "wspakulturą". Praca niniejsza jest poświęcona tematyce "wspakultury".
"Wspakultura" jest ogniwem ciągu myślowego, który rozwinąłem w szeregu prac: Kolejność logiczna ogniw myśli, jest inna niż porządek chronologiczny wydawanych książek. Dla orientacji czytelnika podaję więc: pierwszą pracą będącą bazą wyjściową ciągu myśli jest "Człowieczeństwo i kultura" (1946); drugą, "Wspakultura" (1948); trzecią, "Dzieje bez dziejów" (1939); czwartą, "Państwo a gospodarstwo" (1939); piątą, "Walka o zasady" (1947); szóstą, "Zagadnienie totalizmu" (1943); następną przygotowywaną pracą jest "Przyszłość słowiańszczyzny". W takiej kolejności, myśl którą rozwijam występuje najwyraziściej. Książki wyżej podane stanowią pierwszy, fundamentalny cykl. Z niego wyprowadzi się drugi cykl; zbliżający nas do praktyki bieżącej historii. Obejmie on zagadnienia realizacji rewolucji kulturowej. Inna kolejność toku akcji jest pozbawiona sensu. Dopiero wiedząc czym jest schorzenie człowieczeństwa i kultury czym jest wspakultura, możemy określić co jest z nami, w jakiej dżungli wynaturzeń i nawarstwień chorobowych historii jesteśmy pogrążeni.
Jan Stachniuk
Zobaczmy, jak rysuje się upadek Rzymu w umyśle św. Augustyna, jednego z jego sprawców: "Cóż takiego w klęsce owej (zburzenie Rzymu przez Alaryka w 410 r., przyp. aut.) wycierpieli chrześcijanie, co by im się na pożytek nie obróciło, skoro tylko w duchu wiary nad tym się zastanawia?"; ("Państwo Boże", I, 9).
(...) Jak wiemy, siły zbrojne Germanów hasających po imperium rzymskim były śmiesznie nikłe. (...) A pomimo to zdobywali olbrzymie terytoria, rojne milionami mieszkańców. Zrozumiemy to, gdy uświadomimy sobie, że "piąta kolumna" krzyża była już wtedy przy władzy. Na rumowiskach cywilizacji antycznej zapadały mroki krzyża.
Głęboka prawda tkwi w porzekadle: Kościół cierpi, gdy nie cierpi. "Chrześcijaństwo a ludzkość" Jana Stachniuka to rewelacja na skalę światową. Takiej teorii chrześcijaństwa, opracowanej ze stanowiska panhumanizmu, nie stworzył dotąd żaden chrystolog, żaden kulturoznawca. Zdobyć się na nią mógł jedynie umysł całkowicie nieprzystępny sugestiom krzyża i spod krzyża, umysł Polaka, a nie polakatolika.
Przedstawiony w niniejszej pracy obraz chrześcijaństwa może spotkać się z zarzutem, iż jest jednostronny. W istocie, jest taki, bo ukazuje chrześcijaństwo, jakim je widzi człowiek zdrowy, panhumanista, który wobec degeneracji człowieka nie zachowuje się biernie, ale z nią walczy.
Książka niniejsza jest początkiem serii prac, zadaniem których jest dokonanie zasadniczego przewartościowania podstaw kultury polskiej. To zaś otwiera z kolei widoki na zdecydowaną przemianę polskiej umysłowości w ogóle.
Taki rzut zamierzeń wynika z odpowiedzi na pytanie: jakie zadanie hierarchicznie najważniejsze stoi przed narodem polskim w obecnym okresie historycznym? Odpowiedź formułujemy następująco: najważniejszym zadaniem jest likwidacja choroby, która od trzech stuleci wyniszcza naród polski; ogniskiem choroby jest system najwyższych wartości, stanowiący podstawę polskiej psychiki zbiorowej; wykładnikiem choroby jest uwiąd cywilizacyjny Polski i klęski polityczne stale w nas godzące; przeciwstawianie się tym klęskom, walkę z tym lub owym wykładnikiem naszego upadku, uważamy za zajęcie jałowe. Chcemy ugodzić w przyczynę, nie zaś widome skutki. Obrazowo mówiąc, uważamy za ważniejsze, ugodzenie w utajone źródło naszej dziejowej niemocy, niż ofiarną walkę z takim lub innym "zaborcą", który był zawsze wynikiem naszego upadku, i to wynikiem naturalnym, tak jak ruch wskazówki na manometrze wskazujący obniżanie się ciśnienia w kotłach maszyn parowych.
Współczesne przeobrażenia społeczno-ustrojowe są szczęśliwym zbiegiem okoliczności historycznych, sprzyjających zamierzonemu dziełu radykalnej odnowy Polski. Trzeba je uzupełnić na "drugim froncie", a tym jest rewolucyjne przeistoczenie naszej tradycji kulturowej. To co nazywamy "polską kulturą duchową", a więc treści tradycyjne, formujące umysłowość mas polskich w ciągu ostatnich dziesięciu pokoleń, to wszystko musi być dogłębnie przewartościowane i przebudowane, gdyż w nich się mieści utajone źródło schorzenia Polski.
Do tego zadania przygotowywaliśmy się usilną pracą. Tajemnica upadku Polski, jak i drogi jej odnowy nie są jakimś typowo polskim zagadnieniem; wręcz przeciwnie, to co z nami się dzieje od stuleci, jest w zasadzie dramatem ogólno-ludzkim. Powszechne jest zjawisko ustawania człowieka w spełnianiu swego posłannictwa. Olbrzymia większość ludzkości zbłądziła, wytwarzając systemy rezygnacji; jednym z nich jest chrześcijaństwo. W wyniku złożonych procesów historycznych, zostaliśmy zepchnięci w jego zasięgi. Chcąc się wyzwolić z tego zaklętego kręgu należało opanować myślowo istotę naszego położenia na tle problematyki ogólnoludzkiej, zwalczyć niezliczone sugestie kuszące łatwizną, pociągające żywym kolorytem aktualiów historycznych. Przemyślenia obejmujące te sprawy, zamknąłem w pracy pt. "Człowieczeństwo i kultura". To są zasady naszego oglądu świata. Szczegółowsze rozwinięcie pewnej klasy zagadnień przygotowuję w pracy pt. "Teoria wspakultury". Na tych podstawach można oprzeć analizę; problemów polskich. Wspólnym mianownikiem tej analizy jest postulat rewolucji kulturowej w Polsce, jako warunku przeistoczenia charakteru narodowego.
Etapami rewolucji kulturowej będzie analiza choroby dziejowej, przewartościowanie treści tradycyjnych, wytyczenie dróg odnowy, i montaż polskiej ideomatrycy, wspartej na pierwiastkach zdrowia.
Problemat rewolucji kulturowej, jako czołowe zadanie historyczne, przed którym Polska stoi, usiłowaliśmy ująć w jego całokształcie. Stąd wynika swoista architektonika myślowa pracy. Musieliśmy udzielić zbyt wiele miejsca naświetleniu samej genezie zagadnienia; nie łatwo jest pisać o rewolucji kulturowej, gdy opinia publiczna jest z samobójczym uporem nastawiona na konserwację swojej choroby. Pomieszanie pojęć, ocen i hierarchii faktów jest w Polsce straszliwe. Książka jest przeznaczona dla tych nielicznych, którzy już się wyłamują spod hipnozy sił upadku. Służy ona uporządkowaniu zasad, jako wstępu cło praktycznej działalności. Pierwszą fazą tej działalności będzie rekonstrukcja naszego dziedzictwa kulturowego. Do tego zadania już jesteśmy w stanie przystąpić. Ukażą się rychło niespodziewane, zdumiewające perspektywy, wobec których zblednie wszystko, co dotychczas na temat ten myślano i pisano.
Jan Stachniuk
Każda chwila najbardziej prywatnego życia Polaka pod okupacją przygnieciona jest straszliwym ciężarem drugiej wojny światowej. Wychodząc na ulicę miasta, pytamy się najpierw, czy na mieście jest spokojnie, czy nie ma łapanek, obław, zabijania przechodniów. Spokojny sen nocny jest ryzykowny wobec nagłego zgrzytu opon auta Gestapo przed bramą domu.
Żyjemy w dżungli najeżonej śmiertelnym niebezpieczeństwem, którą jest krąg drugiej wojny światowej. Objął on nas całkowicie nie ma zeń ucieczki poprzez ciche odejście na ubocze. Długie dziesięciolecie złożyło się na to, że się tak stać musiało.
W łonie cywilizacji europejskiej w ciągu dłuższego czasu dojrzewały pierwiastki, które doprowadzić musiały do dzisiejszego widowiska. Jest ono znamieniem zachodzących głęboko przeobrażeń. Byłoby rzeczą banalną podkreślać raz jeszcze ich światowa doniosłość i zasięg. Wiemy tylko, że obejmują one każdą dziedzinę życia: moralną, pojęciowa, społeczną i gospodarczą.
Z tego stwierdzenia wynikają dla nas dwa stanowiska, dwie postawy posiadające szczególniejsza doniosłość, a mianowicie: 1) albo będziemy nadal biernie poddawać się potokowi ogarniających nas przeobrażeń; pozostając w pozycji bezwładnego oczekiwania na następne uderzenia młota dziejów, bezlitośnie formującego wszystko, co się znajduje na kowadle, albo 2) przejdziemy do roli kowala własnego losu. Nie wolno nam przy tym żywić taniej złudy, iż odgrodzenie się murem własnych granic państwowych całkowicie zabezpiecza przed wstrząsami wulkanu dziejów, O tym, czy jest się przedmiotem, czy podmiotem historii decyduje władztwo nad dynamiką cywilizacji, panowanie nad jej żywymi siłami.
Kwestia jest jasna: tylko współuczestnictwo w budowaniu cywilizacji chroni przed rolą zostania jej biernym przedmiotem. Stąd też narzuca się wstępny postulat utworzenia aparatu pojęć pozwalających na umysłowe opanowanie niszczącego chaosu, w którego znaleźliśmy się ognisku. Jeśli chcemy stać się czynnym elementem, musimy dążyć najpierw do tego, aby uchwycić istotę zachodzących zjawisk. Musimy sięgnąć do przyczyn tej burzy dziejowej, pojąć jej mechanikę, ogarnąć zagadkę jej powstania, rozwoju, wzmagania się, odkryć przyczyny jej szatańskiego rozmachu, godzącego w naszą substancję życiową. Udany wysiłek w tej dziedzinie ustokrotni owocność działania, przemieni niszczące siły w moce budujące własną potęgę. Przed tym elementarnym zagadnieniem stoi dziś polska myśl polityczna: wśród ogłuszającego jazgotu bitew; w skupieniu śledzić ma ona drogi i ścieżki, prowadzące do źródeł własnej mocy narodowej.
Jan Stachniuk
Dzieje bez dziejów. Paradoks pozorny. Paradoks, który swój głęboki sens odnajduje w ostatnich trzech wiekach naszej historii. Paradoks, który zatraca swą paradoksalność w bieżącym nurcie życia polskiego.
Dzieje bez dziejów. Takim określeniem najdobitniej zamanifestować można właściwą postawę uczuciową wobec dziejów, którym brak znamion wielkości. Jest to postawa buntu. Tylko z takiej postawy może zrodzić się wola i czyn, walka o lepsze Jutro.
Wola zrodzona z napięcia uczuciowego tylko wtedy zaważyć może na przebiegu historii, gdy weprze się silnie o intelekt. Złoża duchowe dają energię, skuteczność działania zapewnia poznanie. Poznanie określa ściśle cel i warunki jego realizacji. Historia, tak jak czas, nie zna przerw. Każdy rzut w przyszłość posiada głębokie uwarunkowania w czasach minionych, jak i obecnie przeżywanych. Poznanie, wykrywając związki przyczynowe przebiegających zjawisk życia zbiorowego, daje możność świadomego oddziaływania na tok dziejów po myśli naszych pragnień i wyznawanych ideałów. Te przesłonki uzasadniają trud podjęty przez autora "Dziejów bez dziejów". Praca bowiem ta jest szeroko zakrojoną próbą uchwycenia w zwarty system myślowy rozlicznych powikłań, składających się na całość naszego życia zbiorowego w latach 1600 - 1950, jest to próba wykrycia sił sprawczych, leżących u podstaw przeżywanej epoki. Stąd podtytuł książki: "Teoria rozwoju wewnętrznego Polski".
Oczywistą jest rzeczą, że praca ta, daleka od bezproduktywnego banału naszej oficjalnej nauki historii, czy też komunałów na użytek chwili preparowanych, sięgnąć musiała do samych źródeł, skąd wyrastają siły istotnie czynne w rozwoju Polski. Siły te są duchowej natury. "Teoria" wykazuje jak pod ich działaniem rodzą się nieubłagane a ponure procesy, których nieodwracalność, tak długo jak długo czynne są te siły, jest niemożliwa. Wynika stąd konsekwentna postawa najgłębiej sięgającego rewizjonizmu. Postawa buntu wobec treści duchowych, które powszechnie zwykło się uważać za najwyższy na skali wszelkich wartości. W tym sensie "Dzieje bez dziejów" są zarzewiem głębokich niepokojów ideowych, bez których - trzeba to sobie powiedzieć - nie ma mowy o nawrocie z ahistorycznych bezdroży. Ale w Polsce dzisiejszej takie postawienie problemu jest co najmniej niepopularne. W atmosferze powszechnej sytości duchowej i upojenia prawdami trwającymi od wieków w sklerotycznym zastoju, wszelka istotnie nowa myśl ideowa, burząca martwą toń bezruchu, zyskuje sobie miano "szkodliwych dla Narodu nowinek". Każdej próbie zasadniczej zmiany, gdy już nie sposób nie uznać jej obiektywnej konieczności, przeciwstawia się podstępny chwyt: "Polska nie ma czasu". Ten szantaż ideowy przewija się niezmiennie przez dzieje Polski. Wyostrzony praktyką wieków, tym sprawniej działa dzisiaj. Nic to, że historia powszechna wypełniona jest przykładami, że Narody zawsze od dogłębnych przewartościowań duchowych rozpoczynały swoje wielkie epoki, gdy ich nie stało, następowały nieubłaganie okresy bezdziejów. "Polska nie ma czasu". Potworność tego szlagwortu występuje w całej swej upiornej okazałości, gdy zważymy, że chroni on nie samorodne wartości, nie własne twory genialności Narodu, ale chroni "prawdy" obce, przed wiekami zaszczepione na Jego żywym ciele. Obecna chwila szczególnie sprzyja szermierzom tego hasła. Ale nie trza mieć złudzeń. Zarzewie przemian ideowych jakie mają się zrodzić z myśli rzuconych w "Dziejach bez dziejów", nie wywoła żadnych wstrząsów już dzisiaj, co najmniej byłoby oceniać tę pracę według kryteriów, jakie narzuca bieżąca chwila. Tu raczej należy baczyć, by zachłyśnięcie się bieżącą chwilą nie stało się narzędziem tych sił, które kierowane swym pasożytniczym zmysłem, chwytają każdą okazję dla utwierdzenia się i zwiększenia swego żeru. Te to bowiem siły szczują hasłem: "Polska nie ma czasu". Tu również należy baczyć, zaabsorbowani dniem dzisiejszym, nie zapomnieli o zaczynie dnia jutrzejszego.
Niejednemu czytelnikowi "Dziejów bez dziejów" nasunie się problem pesymizmu i optymizmu. Niejeden czytelnik zbyt pochopnie oceni tę pracę jako wyraz krańcowego pesymizmu. Nic bardziej fałszywego! Pewnie, że wnioski snute na kanwie " teorii wewnętrznego rozwoju Polski" daleko odbiegają od głęboko zakorzenionej w umysłowości polskiej skłonności do samoadoracji, i do wnoszenia własnych cech słabości na ołtarze "świętości narodowych".
"Dzieje bez dziejów" to nie jakaś tam taka, lub owaka ocena polskiej rzeczywistości. "Dzieje bez dziejów" to przede wszystkim teoria, poznanie tego co jest. Ponad zakłamanie łzawego "optymizmu" wyrasta wola opanowania myślowego całości procesów życia Narodu. Od tego ogniwa zacząć musi każde zamierzenie rzutowane w przyszłość. Czyż można nazwać optymistą lekarza, który kaszel chorego na otwartą gruźlicę ocenia jako lekką grypę? Optymistą wydaje się być ten, kto wyrastając ponad komunały niedomówień, zwały tchórzliwych przemilczań, czy uznane powszechnie fikcje, szuka prawdy, choćby najbardziej bolesnej, gdy w oparciu o nią realizować wolę upragnionych zmian. Każda strona "Dziejów bez dziejów" jest wyrazem najśmielszego optymizmu, jest radosnym objawieniem, iż rdzeń Narodu, główne elementy Jego organizmu, są zdrowe, pełne uśpionych sił, zaś tajemnicza choroba, od wieków podcinająca Jego żywotność, okazała się tylko schorzeniem systemu nerwowego - duszy zbiorowej, schorzeniem, którego istotę, gdy się uświadomi łatwo będzie usunąć.
Problem katolicyzmu. Hołdownikom systemu duchowego, reprezentowanego przez katolicyzm, problem ten wyda się być centralną osią pracy Stachniuka. Odpowiednie zresztą sugestie zdołały dość głęboko zapuścić korzenie w polskiej publicystyce. Nic bardziej złudnego! Na sztandarze naszej walki nie ma miejsca na słowo: katolicyzm. Nonsensem jest przypuszczać, byśmy swoje życia oddawali tego rodzaju celom. Tylko patentowani obrońcy "wiecznych praw" mogą uważać katolicyzm za coś czemu warto się poświęcić, już to walcząc z nim, już to go broniąc. Zbyt cenimy swoją wartość, by w naszym stosunku do katolicyzmu przekroczyć właściwe proporcje. Katolicyzm nadęty jest swoimi własnymi kryteriami wartościowania. Nasze kryteria są inne, stąd nie urzeka nas jego "moc". Przedmiot naszych zainteresowań i ukochań leży w innym wymiarze. Gdy jednak w konkretnych warunkach katolicyzm stoi zwadą na drodze do realizacji naszych pragnień i ideałów, poświęcamy mu tyle czasu i trudu, ile wymaga tego skuteczność działania. Nic ponad to.
"Dzieje bez dziejów" Stachniuka ukazują się jako pierwsza publikacja książkowa zespołu ludzi, skupionych wokół miesięcznika "Zadruga". Książka ta wieńczy dwuletni okres działalności publicystycznej, jest jednocześnie zamknięciem wstępnego etapu pracy, który był niezbędny dla samookreślenia się i zarysowania naszej postawy ideowej od strony warunków, w jakich aktualnie żyjemy. Sformułowania tego etapu są jakby negatywem naszych wyobrażeń, które dopiero Jutro nabiorą rumieńców życia. Dokonane już teraz pozwolę uniknąć błędów, zabezpieczą przed zejściem na manowce w drodze do wytęsknionej przyszłości. Ale to jest dopiero wstęp. Zdanie właściwe, niepomiernie ważniejsze leży przed nami. Trzeba teraz dokonać sformułowań własnego światopoglądu, odpowiedzieć napytanie w czym leży sens życia człowieka. Trzeba z kolei dać wytłumaczenie historii jaj podmiotu, jakim jest naród. Wreszcie zarysować trzeba w zawartym systemie myślowym cel dziejowy Narodu i drogi doń wiodące. Trzeba rozwiązać myślowo problem całej Słowiańszczyzny z którą czujemy się organicznie związani - To są zadania i zamiary na najbliższą przyszłość. Dorobek osiągnięty w naszym skromnym zakresie utrwalać będziemy w dalszych kolejnych wydaniach książkowych. Przerwy w czasie wypełniać nadal będzie "Zadruga". My tu przemawiamy za siebie samych. a przecież niepodobieństwem jest żebyśmy siebie, ilu nas teraz jest w zespole, uważali za zdolnych do podołania ogromowi zadań, które muszą być spełnione nim zostanie skończony systemat uzdalniający wolę do skutecznego działania. Jest to bezpańskie pole pracy, które przeorywać muszą wszyscy ci, których mierzi lichota duchowa systemu kulturalnego, na którym wciąż jeszcze wspiera się życie umęczonego Narodu.
Serca nasze biją tęsknotą za Wielkością, za stylem życia polskiego, w którym znojny trud, męstwo i wytężenie człowieka każdą chwilę trwania otoczą blaskami niewysłowionego piękna... Jakże daleko jesteśmy od tej chwili dziś, gdy otacza nas małość, strojna w pontyfikalne szaty! Małość, wszystko co nam drogie swoim całunem pokrywająca, małość co w mroczną otchłań bezdziejów wtrąciła już setki milionów istnień... Rozpocząć musimy nowy wątek życia, życia prawdziwie polskiego.
Zespół "ZADRUGI"
"Niech was nie odstrasza, nie zniechęca myśl, że na pobojowisku bohaterów, na pogorzeli ludzkiej pracy wszystko zdaje się przemijać, a msza się tylko odprawia żałobna nad człowiekiem, a wciąż dzwonią dzwony na cześć Boga, który zmartwychpowstaje na pohybel człowiekowi, by się nie urodził nigdy".
Stanisław Brzozowski
Człowiek ma stać się piękną, potężną i szlachetną istotą - oto cel. Społeczeństwo - to droga.
Stanisław Brzozowski
Nie znają nasze dzieje idei wielkiej, a rodzimej, która by napełniała pierś polską pragnieniem jakichś porywających wyobraźnię dokonań. Życie w Polsce, gdy nie mąci go nic z zewnątrz, toczy się na zwolnionych obrotach, sennie, jakby pod narkozą. W "Wyzwoleniu" Wyspiańskiego w scenie w katedrze czołowa postać mówi: "Tam pod sklepieniem zatrzymuje się myśl polska. Oto tam jej najwyższy kres. A tu ku murom i ścianom zapylonym patrzcie, to najszerszy myśli polskiej lot."
Poeta ujął tymi słowy brzemienny w skutki historyczne fakt skatoliczenia kultury polskiej. Naganą parafiańszczyzny umysłów polskich nie przejęła się ani publiczność teatralna, ani krytyka, milczeniem kwitują ten passus autorzy obszernych wstępów do "Wyzwolenia", gładko prześlizgują się nad tekstem tysiące polonistów. Katolickość polskości uważa się za rzecz oczywistą, nie podlegającą krytycznej refleksji, przeciwnie - za powód do dumy i zadowolenia.
Wyjałowienie emocjonalne, martwota intelektualna, te następstwa wiekowej tresury dusz w objawionej prawdzie, że "jednego potrzeba", są powszechne a przez to przez ogół nie dostrzegane.
Krytyczne głosy nielicznych jednostek nie wywołują echa w atmosferze powszechnej a bezmyślnej beztroski. W roku 1936, w Polsce już wolnej, biadał pisarz: "Dziś dusza polska nie jest organizowana żadnym wielkim uczuciem - i wszyscy to czujemy, jak nam trudno tak żyć. Ale uczuciowość polska nie mogła zaniknąć: gdyby jej pokazano jakieś wielkie dziejowe cele - ludzie polscy ożywiliby się znowu. Myślę, że i ta potworna narodowa bierność, ta nijakość polskiej masy sentymentalnie patriotycznej zresztą, ten przerażający brak czujności narodowej wobec strasznych gróźb dziejowych, jaki się nieraz w historii polskiej widzi, wynika nie z braku uczuć tylko z ich fałszywego nakierowania, z ciemnoty umysłowej, z win przywódców." (Karol L.Koniński, "O człowieku polskim", "Przegląd Współczesny", nr 4, kwiecień 1936, s.89)
Pomińmy nagminną u krytyków naszej rzeczywistości płyciznę operowania szablonem błędów i wad. Uderzające jest, że w kilkanaście zaledwie lat po odzyskaniu upragnionej niepodległości, gdy przed narodem biednym, zacofanym i wciąż zagrożonym w swym istnieniu stało mnóstwo zadań do wykonania, problemów do rozwiązania, celów do osiągnięcia - brakło w Polsce idei, która by mobilizowała emocje, a tym samym aktywność mas do czegokolwiek. To jest uderzające i to świadczy o głębokim schorzeniu psychiki polskiej.
Antoni Wacyk
Rymy zadrużne - Kataballontes
Słowo wstępne
Rymy zadrużne to narzędzie walki. Toczy się bój o duszę polską. Zadruga wprowadziła już do boju swoją filozofię, swój Mit. Zadanie propagandy wojennej przypadło niniejszym Rymom zadrużnym. Mają być one kataballontes - obalające, wymóg, jaki wielki Protagoras stawiał swoim polemikom. Poziom artystyczny Rymów nie jest przeto wymogiem naczelnym. Istotnym jest emocjonalny odzew na wezwanie Stanisława Brzozowskiego: "Niech was nie odstrasza, nie zniechęca myśl, że na pobojowisku bohaterów, na pogorzeli ludzkiej pracy wszystko zdaje się przemijać, a msza się tylko odprawia żałobna nad człowiekiem, a wciąż dzwonią dzwony na cześć Boga, który zmartwychpowstaje na pohybel człowiekowi, by się nie urodził nigdy."
Na pohybel wrogowi człowieka powstała Zadruga.
Antoni Wacyk
Po napisaniu "Drogi ..." Stachniuk zaczął pisać "Przyszłość Słowiańszczyzny". Podobno miał już sporo napisane. Po aresztowaniu jednak nie udało się odnaleźć nic z rękopisu. Zachował się natomiast wcześniejszy jego tekst (pisany w czasie okupacji) dotyczący tej tematyki - "Mit słowiański", ktorego treść miała być włączona w cykl książek o Słowiańszczyźnie. Nie wiem jak ma się ta wcześniejsza praca "Przyszłości Słowiańszczyzny, jednak pozostała tylko ona.
Pod koniec lat czterdziestych Stachniuk zaczął przygotowywać następny cykl książek, który miał dotyczyć Słowiańszczyzny. Miała tam być analiza niepowodzeń historycznych Słowian związanych z wypaczeniami charakteru dokonanymi przez chrześcijaństwo, przebudowa duchowości i wyprowadzenie Słowian na drogę do cywilizacji opartej na humanizmie.
Z tych zamierzeń zdążył napisać tylko "Drogę rewolucji kulturowej w Polsce". Praca ta w zamierzeniu miała dotyczyć wyżej przedstawionego szerszego problemu, ale na wypadek możliwego w każdej chwili aresztowania przez reżim stalinowski, opracowany już materiał pospiesznie zamknął w tej książce. Była to, jak przewidywał, ostatnia napisana przez niego praca.
Zadruga: tak u starożytnych Słowian zwała się wspólnota rodowa. Dziś pod tą nazwą działa garstka ludzi, których dalekim celem jest Zadruga jako ogólnonarodowa wspólnota duchowa polska i słowiańska, a więc niechrześcijańska.
Zaczęło się od tego, że w listopadzie 1937 r. ukazał się w Warszawie miesięcznik "Zadruga" o podtytule: Pismo Nacjonalistów Polskich. Fakt sam w sobie mało ważny, ale w dziejach piśmiennictwa polskiego znaczący, powiedziałbym - przełomowy. "Zadruga" to nie jakiś tam jałowy antyklerykalizm; to uderzenie wprost w katolicyzm jako obcą Polakom chrześcijańską koncepcję kulturową, a nie tylko religijną. Tę koncepcję Polak odrzuca, bo po pierwsze - katolicyzm to kwintesencja małości ludzkich; po drugie - katolicyzm był i jest przyczyną degradacji dziejowej naszego narodu; po trzecie - jest to obca koncepcja życia, to religia spod znaku Obrzezania Pańskiego.
Tej koncepcji Jan Stachniuk (1905-1963), założyciel "Zadrugi" i twórca Ruchu tak odtąd zwanego, przeciwstawia wizję rodzimej, polskiej kultury. Najpierw wydał w sierpniu 1939 "Dzieje bez dziejów". Jest to historiozofia, która wywraca do góry nogami tradycyjny, polakatolicki obraz naszej przeszłości. W terminologii Stachniuka "polakatolik" to typ ludzki, wyhodowany w Polsce przez katolicyzm.
W "Dziejach bez dziejów" Stachniuk stwierdzał jedynie fakt, że naród upadł, bo został skatoliczony. Pozostawało jednak do wyjaśnienia - dlaczego skatoliczenie to upadek. Upadek - wzrost: jakąż miarą to oceniać? Jest taka miara. Jest nią z głębin irracjonalnych postaw zdrowego człowieka płynące odczucie istoty humanizmu. Odczucie to Jan Stachniuk ubrał w szatę wnikliwej, zwartej i przez nikogo dotąd nie podważonej teorii człowieka.
Chłodna analiza humanizmu, ukazanie jego składowych elementów, ich wzajemnego powiązania oraz obiektywnego uwarunkowania prawidłowego funkcjonowania całości - oto zadanie, jakie Stachniuk sobie postawił i naukowo rozwiązał w swej monumentalnej pracy "Człowieczeństwo i kultura".
Skonfrontowanie humanizmu i jego wartości z katolicyzmem i wartościami tegoż mogło dać tylko jeden wynik: druzgocące potępienie i odrzucenie ich. Fryderyk Nietzsche ujął rzecz odruchowo, instynktownie: "...dobrze się robi, nakładając rękawiczki przy czytaniu Nowego Testamentu. Bliskość tylu nieczystości zmusza prawie do tego". Jan Stachniuk dał rozumową, logiczną analizę chrześcijaństwa jako choroby.
Dorobek teoretyczny Stachniuka, utrwalony w ośmiu książkach i trzech pracach jeszcze nie wydanych, stanowi podstawę działalności jego spadkobierców ideowych, którzy zwą się i są nazywani po prostu Zadrugą.
Jesteśmy Europejczykami. Jako Polacy wywodzimy się ze starożytnej Sławii, jako Europejczykom drogie nam jest dziedzictwo kulturowe Grecji. Ale, co wyraźnie trzeba powiedzieć - Grecji przedsokratejskiej. Światłami dla nas u kolebki kultury są postacie takie jak Homer, Tales, Heraklit, Protagoras. Na gruncie rodzimym praojcem duchowym jest dla nas Masław, książę Mazowsza.
Piszę te słowa w roku 1993, kiedy znamieniem czasu jest powszechne w Polsce schamienie, znikczemnienie charakterów i postępująca klerykalizacja tradycyjnie warcholskiego i zatomizowanego narodu. W świadomości czytającego ogółu Zadruga jako ruch ideowy niemal nie istnieje. Tylko nieliczną grupę intelektualistów mógł mieć na myśli Aleksander Gieysztor, prezes PAN, gdy w roku 1987 napisał, że warstwy mające dostęp do lektury historycznej poznawały swoją historię poprzez Chołoniewskiego w 1918 r. i Stachniuka w 1939.
Ostatnia książka Jego, "Wspakultura", wyszła w roku 1948. Następna publikacja Ruchu mogła ukazać się dopiero w 1991 r., kiedy wyszła książeczka Antoniego Wacyka "Mit polski - Zadruga". Wolno i z trudem przebija się myśl polska do skatoliczonej świadomości społecznej. Niniejszy zarys "Filozofia polska - Zadruga" ma służyć rozpowszechnieniu myśli Jana Stachniuka.
Antoni Wacyk
Rzecz w tym, że charakter narodowy polski uległ odpolszczeniu, został gruntownie skatoliczony. Powtórzę już cytowane przeze mnie gdzie indziej słowa miłośnika naszej przeszłości: "Czas przyszły wyjaśni tę prawdę, że od wczesnego polania nas wodą, zaczęły się zmywać wszystkie cechy nas znamionujące, osłabiał w wielu naszych stronach duch niepodległy, i kształcąc się na wzór obcy, staliśmy się na koniec sobie samym obcymi." (Zorian DoŁęga Chodakowski "O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem", 1818, s.2).
O wodzie w katolickiej chrzcielnicy napisał Juliusz Słowacki, że jest to ta przeklęta woda, której pies nie chce, wąż nawet nie pije. To jest finezja poetycka wieszcza. Uczony natomiast, historyk kultury, stwierdza: "Pod wpływem nowej wiary zmienił się niebawem wygląd kraju i tryb życia. W niesłychany dotąd sposób zaciężył kościół nad jednostką, swobodną w pogaństwie." (Aleksander Brckner "Cywilizacja i język", Warszawa 1901, s. 36).
Jan Stachniuk nazwał rzecz po imieniu: "Chrystianizacja Polski była zaszczepieniem w jej organizm raka wspakultury. On też stał się kręgosłupem polskiej świadomości narodowej." (Jan Stachniuk "Droga rewolucji kulturowej w Polsce", Bydgoszcz 1948, maszynopis, s. 110).
Będzie komunałem, gdy powiem, że jak w życiu jednostki, tak w życiu narodu nierzadko decydują przypadki. Przypadkiem, nieszczęśliwym dla nie okrzepłej jeszcze narodowo Polski, była spółka germańskiego miecza z papieskim krzyżem, przybranym w zdarte z trupa Rzymu cezarów cywilizacyjne wspaniałości, przebóstwione na użytek ekspansji judochrześcijaństwa. I stało się, że pokolenia polskie były przez wieki i wciąż jeszcze są wychowywane w kieracie osławionych WC. I stało się, że na tych WC wycyzelowany został, wypieszczony za pomocą jezuickiego batoga charakter narodowy polski.
O tym, że pomiędzy owymi WC a haniebnym upadkiem I Rzeczypospolitej być może zachodzi jakiś związek przyczynowy - nie uświadczy najmniejszej wzmianki w żadnym szkolnym podręczniku historii ojczystej.
Antoni Wacyk
"Państwo i Kościół katolicki są to instytucje skazane na walkę ze sobą zawsze i wszędzie."
(Józef Grabiec-Dąbrowski, Historyk, Sekretarz Ligi Państwowości Polskiej w roku 1917.)
"Zasługi" Kościoła w Polsce. W piśmie bynajmniej nie klerykalnym, można było przeczytać taką naiwność: "Nikt, kto rozsądny, niezależnie od żywionych zapatrywań politycznych, nie kwestionuje historycznej roli i zasług Kościoła w Polsce..." Co do roli - niestety, tak. Ale co do zasług? Nieprawda! Nie zasługi, lecz szkodliwość widzieli: Joachim Lelewel, Józef Ignacy Kraszewski, Juliusz Słowacki, Seweryn Goszczyński, Bronisław Trentowski, Narcyza Żmichowska, Stanisław Wyspiański, Stanisław Witkiewicz, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Witold Gombrowicz. Nikt, z Ciemnogrodu nawet, nie odmówi tym ludziom rozsądku. "Zasługi" Kościoła katolickiego dla Polski przypomniałem pokrótce w moich publikacjach: Mit polski - Zadruga i Filozofia polska - Zadruga. Obecnie zamierzam rozszerzyć nieco ten temat.
Szkodliwość Kościoła katolickiego w Polsce poczęła być jaskrawo groźna dopiero po XVI wieku, po zwycięstwie kontrreformacji, kiedy ze szkół jezuickich masowo począł wychodzić polakatolik: nie Polak, lecz katolik, nie obywatel, lecz łacinnik, typ ludzki absolutnie niezdolny do rządzenia państwem, zwłaszcza państwem wielonarodowym. Od XVII wieku rozpoczyna się tragedia I Rzeczypospolitej.
W tej tragedii Kościół katolicki występuje jako demon zła. Groza widowiska polega na tym, że w oczach polakatolika demon ten uchodzi za opatrznościowego dobroczyńcę! Jemu właśnie polakatolik dziękuje za zasługi dla Polski! O tych "zasługach" niechaj mówią fakty.
Antoni Wacyk
Jana Stachniuka można by zaliczyć do nurtu nowżytnej humanistyki, gdyby nie fakt, że stworzony przez niego system filozoficzny - kulturalizm jest na tyle spójną i wyczepującą koncepcją iż wykracza poza możliwość zaszeregowania jej do czegokolwiek - jest początkiem nowego spojrzenia na świat, człowieka i jego roli w świecie. Skojarzenie z nowożytnym humanizmem dotyczy zatem tylko podjęcia wyzwania tego kierunku i wypełnienia jego postulatów w miarę kompletną treścią. Droga rozwoju myśli Jana Stachniuka rozpoczyna się buntem przeciwko marazmowi polskiego życia. Poszukiwanie przyczym naszej niewydolnosci we wszystkich dziedzinach życia zbiorowego doporowadza go do odkrycia, w jaki sposób panująca w społeczeństwie ideologia kształtuje jego instytucje kulturowe i jakie są tego skutki. Doprowadziło to do sformuowania oryginalnej teorii kultury obejmującej zarówno możliwości rozpatrywania rozwoju jak i schorzeń kultury. Jan Stachniuk urodził się w 1905 r. w Kowlu na Wołyniu. Działalność publiczną rozpoczął w Poznaniu, gdzie od 1927 r. studiował w Wyższej Szkole Handlowej. Działał tam w Związku Polskiej Młodzieży Demokratycznej. Tam też opublikował pierwsze książki: "Kolektywizm a naród" (1933) i "Heroiczna wspólnota narodu" (1935). Od 1937 wydawał w Warszawie miesięcznik "Zadruga", który dał początek ruchowi ideowemu o tej samej nazwie. W 1939 r. w Warszawie wyszły dwie książki Stachniuka "Państwo a gospodarstwo" i "Dzieje bez dziejów". W czasie wojny Stachniuk był inspiratorem ideowym Stronnictwa Zrywu Narodowego i Kadry Polski Niepodległej. Nakładem Zrywu wydał w 1943 r. "Zagadnienie totalizmu". W powstaniu Warszawskim walczył jako szeregowiec i został ranny. Po wojnie nie udało się wznowić miesięcznika Zadruga, ale zanim stalinowcy objęli pełnię władzy udało się wydać trzy książki: "Walka o zasady", "Człowieczeństwo i kultura" i "Wspakultura". W r. 1949 Stachniuk został aresztowany i skazany na śmierć w pokazowym procesie politycznym. Wyrok jednak nie został wykonany i wyszedł na wolność w 1955 r., lecz nie był zdolny do jakiejkolwiek pracy. Zmarł w 1963 r. i został pochowany na cmentarzu na Powązkach.
Pamięci mojej matki Haliny z Charszewskich
I tych, którzy zginęli w obozach
Zamiast słowa wstępnego
„Żeby Polska była Polską”
Żeby Polska była Polską!
Walczy wielu, na swój sposób:
Katolicy wraz z prawicą
I Socjały, Demokraty
Solidarność wraz z prałaty.
Żeby Polak był Polakiem
Swej ojczyzny prawym synem
Z krwi i ducha, od korzeni
Niech katolik się wypleni
Woła także strona druga
Co nazywa się Zadruga.
Żeby Polska była Polską
A w niej Polak był Polakiem
Bili się bohaterowie,
Wieszcze i Filozofowie,
Wieki trwamy w tym zmaganiu,
Że żyjemy jak w wygnaniu
Zgubieni w czuciu sierocym
Sami sobie stali obcym.
Żeby Polska była Polską
Polak ostał się Polakiem -
Wszak już teraz żeśmy inni,
Cóż w mozole trwonić nam dni
Nie przejmując się banałem
Ostańmy Oryginałem.
Żeby Polska była Polską
A w niej Polak był Polakiem,
Ale jakim woła Wacyk
Transponując myśl Stachniuka,
Że jedyną jest Zadruga
Przeciw temu perpetuum
Tragicznego kontinuum.
Żeby Polska była Polską
Żeby Polak był Polakiem
Przed Stachniukiem było wieli
Nowo – narodowicieli,
Po nim także już się łonią -
Wzruszyć Naród własną dłonią.
"ZADRUGA" reprezentuje prąd duchowy, który po raz pierwszy w dziejach kultury polskiej dąży do najgłębszych przewartościowań. Po raz pierwszy w naszej historii od końca XVI w. zespół "ZADRUGI" dokonał krytyki podstawowych wartości składających się na "polskość", wykazując, iż stoją one w rażącej sprzeczności z istotą Narodu Polskiego, z jego wolą ku Wielkości. Jest to wstęp do rewolucji światopoglądowej, do właściwej pracy nad wyłonieniem mitu dziejotwórczego narodu polskiego, nowych ideałów kulturalnych prawdziwie polskich, wysnutych z etnicznej gleby sławiańskiej.
Biologia zadrużna
Istnieje tu zasadnicza różnica wobec ideologii rasistowskiej. Dla tej ostatniej hodowla pewnego typu rasowego rozstrzyga problematykę kultury, gdyż wierzy się, iż kultura jest wyrazem duszy rasowej, np. nordycyzmu. Biologia zadrużna stoi na stanowisku, iż rozwiązanie jej zadań jest tylko wzniesieniem szczebla dla właściwej syntezy twórczej. Ożywczy prąd poruszy życie sfery tworzycielskiej tylko wówczas, gdy spełni się jeden z podstawowych warunków: utoruje się mu możność przepływu przez świat chaosu, lub istniejący przewód udoskonali się. Zdajemy sobie dobrze sprawę z tego, iż w najbardziej wyselekcjonowanej rasie, w najwyższym typie bio-psychicznym tkwią zadatki upadku i bezdziejowca. Bezdziejowość jako wyraz dysharmonii ciągu tworzycielskiego czyha nań zawsze. Jest to inna kwestia!
Świat kultury rządzi się autonomicznymi prawami. Możemy nań wpływać za pośrednictwem świadomej polityki biologicznej tylko podporządkowując się warunkom tych autonomicznych praw ciągu tworzycielskiego. Stąd słuszne są obawy, iż osiąganie celu, polegającego na hodowli zdrowego człowieka, może się przekształcić w hodowlę zdrowych, zadowolonych z siebie, tępych bydlaków ludzkich!
Dopiero uprzytomnienie właściwej hierarchii i miejsca, które zajmuje biologia zadrużna w całokształcie kultury sławskiej, obawy te usuwa. Hodowla zdrowych byków ludzkich, o ile nie stworzy się warunków kulturowych przemiany nadmiaru sił w życiowe moce, poruszające mit zadrużny, byłaby ruchem wstecznym, jak to grozi koncepcji rasistowskiej, gdy ona bezkompromisowo zostanie zrealizowana!
Jan Stachniuk – Stoigniew
Pokolenie o nowej postawie wobec życia
To co nas najbardziej może różni od pokoleń minionych, to pogarda dla łzawej postawy cierpiętniczej. Czujemy wszyscy, że setki tysięcy ofiar padają nie po to, by je opłakiwać rzewnie łzami bezsilności, lecz wzywają nas do rewanżu i do wywalczenia przyszłym pokoleniom szczęśliwych losów.
Stajemy się wobec wrogów naszych i wobec siebie samych twardzi. Wiemy, że jeśli nie potrafimy zbudować własnej siły, jeśli nie potrafimy stworzyć własnej dynamicznej kultury, która zdolna będzie oprzeć się nie tylko naporowi sił wrogich, ale i dla innych narodów stać się wzorem do naśladowania, to historia zatratuje nasz naród na śmierć, nie dostrzegając ani cierpień pokoleń przeszłych, ani naszych, ani też pokoleń przyszłych.
Bo historia budowana jest nie przez cierpienia bezsiły, lecz przez dokonania cywilizacyjne i kulturalne, które moc człowieka wobec świata żywiołów i siebie samego potęgują, które ludzkość na wyższy szczebel władztwa nad światem podnoszą.
I oto widzimy zjawisko przedziwne
Wygląda to tak, jakby doświadczenia wojenne dopiero Naród Nasz rozbudziły i wyzwoliły jego energię i dynamikę. Poprzez podziemia życia niepodległościowego przepływają setki pism, broszur i ulotek. Wbrew wszelkim wysiłkom wroga, co chwila zderzając się ze śmiercią, wre praca mózgów, wymiana myśli i przygotowania do walki. Ze wszystkich poczynań przebija pogarda śmierci i umiłowanie życia i ryzyka i głód za lepszym, bogatszym, wspanialszym i potężniejszym jutrem narodowym.
Ten bezprzykładny heroizm rycerskiego narodu, bez lęku i biadania, kroczącego nad przepaściami zagłady, wskazuje niezbicie, że wart jest On lepszego miejsca w dziejach ludzkości, że miejsce to może i musi On sobie wywalczyć i że do zwycięskiej walki ma wszystkie potrzebne warunki.
Rozwojem i formą kieruje „prawo celu"
Do nowej pozycji Narodu w dziejach prowadzi droga przez: wywalczenie niepodległości, przezwyciężenie "niżu cywilizacyjnego" i stworzenie dynamicznej kultury rodzimej. Dla osiągnięcia tych celów musimy przeprowadzić najpełniejszą mobilizację narodu. Twardy, bezwzględny, nie uznający żadnych przesądów i fetyszy mózg, musi wyznaczyć nam drogi do celów, ku którym porywa nas wola i serce. Odpowiedzialność za właściwe wyznaczenie dróg spoczywa na przodownikach narodu. Historia wymaga od nich bezwzględnego wyrzeczenia się "gierek małych interesów", rysując przed nimi wielkie cele domaga się od nich charakteru i wielkoduszności - wymaga od nich Wielkości.
Jeśli - wywalczenie niepodległości - cel pierwszy, najważniejszy, będący warunkiem realizacji celów dalszych jest przez wszystkich, z wyjątkiem oczywistych zdrajców sprawy narodowej, w pełni rozumiany, to wizja celów dalszych, która już w tej chwili mogłaby oddać wielkie usługi w walce, jednocząc i potęgując emocje narodowe, nie jest przez wszystkich jednako rysowana.
Dzieje się to dlatego, że chociaż konieczność przezwyciężenia niżu cywilizacyjnego, stworzenie dynamicznej rodzimej kultury i budowanie wielkości narodu jest założeniem, które nie jest i nie może być przez nikogo kwestionowane, to jednak nie wszyscy chcą, czy też nie wszyscy zdolni są jeszcze wyciągnąć z tych założeń pełne i bezwzględne konsekwencje. Zbyt wielu jeszcze spogląda na te cele przez pryzmat rozmaitych nawyków myślenia i przesądów, które jak wytarte i beztreściowe liczmany plączą się w polskiej publicystyce politycznej i zaciemniają obraz naszej rzeczywistości i linii rozwojowych, które nasza rzeczywistość narzuca.
Podstawową zasadą każdej organizacji jest wyznaczenie celów, ustalenie zespołu zasobów i środków i tworzenie dopiero na tej podstawie form organizacyjnych, które mogą najskuteczniej upragnione cele zrealizować.
Forma organizacyjna - ustrój, jest zatem zawsze tylko łożyskiem, przez które ma przebiegać energia ludzka, dążąca do realizowania celu. Ta zasada obowiązuje również i przy analizowaniu form państwa i przy wszelkich badaniach nad zasadami ustroju państwowego. Tego nie można nigdy zapomnieć, jeśli się chce coś rzeczowego i coś wielkiego stworzyć, jeśli się chce uniknąć niekończących się i jałowych sporów o rzeczy mało ważne i nieistotne.
Państwo jest „nadorganizacją" ze względu na rodzaj swoich celów, nie mniej jednak zawiera ono wszystkie elementy istotne, które tkwią u podstaw każdej organizacji. Państwo więc jest to zespół środków i form, służących dla realizacji celów (idei) społeczeństwa.
Cele naszego społeczeństwa są - jak powiedzieliśmy - oczywiste i bezsporne, jest to: przezwyciężenie niżu cywilizacyjnego i budowanie wielkości historycznej narodu przez stworzenie, własnej, dynamicznej cywilizacji i kultury, ujmując krótko, celem jest realizacja Polskiego Zrywu Narodowego.
Szukając form organizacyjnych musimy szukać ich w treści samego celu. Na nic tu nie przydadzą się choćby najlepsze z pozoru, najbardziej uznane, chwałą czy świetnością opromienione formy ustrojowe innych państw, które w procesie historycznym powstały dla realizacji celów dla tych państw najistotniejszych. Na nic tu nawet nie przydadzą się choćby najuczeńsze wywody zagranicznych mędrców, których mądrość wyrastała z ducha, psychiki i doświadczeń ustrojowych państw, których rzeczywistość jest inna niż nasza.
Nie zdołamy przerwać tragicznego kołowrotu naszej historii, jak długo na cele naszego narodu patrzeć będziemy przez okulary formuł, ukutych na tle cudzego doświadczenia i rzeczywistości państwowej, i z tępym uporem do własnych celów narodowych będziemy szli koniecznie przez demokrację stylu angielskiego, koniecznie przez zachowanie prawa własności, koniecznie przez pięcio- czy dziesięcio-przymiotnikowe głosowanie, koniecznie przez totalizm czy komunizm, koniecznie przez samorządy, koniecznie przez małe warsztaty produkcyjne, czy też przez jakieś inne obce „koniecznie".
Nie róbmy z formy celu!
Gotowe formy można przyjmować tylko takie i tylko jedynie wtedy, gdy one mogę zapewnić sprawność realizacyjną celu, ale nigdy dlatego, że one przez kogo innego były już używane i są, uświęcone taką czy inną tradycją. Nie zasłaniajmy prawdziwych celów narodowych chaosem dyskusyj nad formami, nie pozostającymi z naszą rzeczywistością w żadnym stosunku logicznym. Twórzmy gdzie trzeba nowe pojęcia, nadajmy starym pojęciom polityczno-ustrojowym taką treść, która zdolna będzie wyzwolić maksymalną ilość energii ludzkiej, zbudujmy taki system form organizacyjno-ustrojowych, które tej energii nadadzą maksymalną wydajność w realizacji Zrywu Narodowego, szukajmy własnego „koniecznego" układu.
W tej pracy nie można cofnąć się przed zburzeniem każdego nieprzydatnego, a rozleniwionego nawyku, przed zgruntowaniem każdego ogłupiającego fetyszu, tego żąda szczere gorące umiłowanie celu. To jest droga wyzwolenia się z niewolniczego naśladownictwa. Na tych zasadach rodzą się rzeczy nowe, oryginalne, twórcze i wielkie.
Jakże ułatwia pracę mózgu jasne i dobitne zarysowanie celu. Ile energii tak bardzo nam potrzebnej może ono narodowi zaoszczędzić, harmonizując pracę i nadając jej pełne rozwojowe tempo.
Potężna wizja Zrywu Narodowego jak olbrzymi magnes ustawia i szereguje wszystkie wartości, nadaje nową, oryginalną i twórczą treść starym pojęciom szczęścia, wolności, czy demokracji.
Szczęście - szczęście twórców i zdobywców
Jakże daleko odbiega ono obecnie od treści dawnych. To nie jest już sentymentalno-sielankowe marzenie o życiu spokojnym i dostatnim, o ucieczce do dworku wiejskiego, czy rozkosznej wsi polskiej, gdzie człowiek, zamknąwszy się szczelnie od hałasów i „zgubnych” namiętności świata, bezmyślnie trawi swój chleb powszedni. To nie jest szczęście spokoju i „emerytalnych” zabiegów. Wizji jego nie koronuje pragnienie zabezpieczenia starości i zdobycie willi w Konstancinie. Nie jest to szczęście dosytu, przeplatanego melancholijnym znudzeniem, czy szczodrze okraszonego hulanką. Nie jest to już szczęście „indywidualizmu wegetacyjnego”.
Rodzi się nowa wizja szczęścia, a jej symbolem rozmach, praca, zdobywczość, twórczość, jej znamieniem i zawołaniem potężny rytm – tempo.
Wizja Zrywu Narodowego to ruch, to pęd, to naprężona wola, umysł i serce, to napięte mięśnie człowieka, upotężnione stokrotnie stalą trybów przekładni, dźwigarów, to stalowa burza, huragan pracy, to nawałnica cementu i żelaza, to romantyka walki człowieka z oporem materii, z chaosem żywiołów świata. To poezja hal fabrycznych, to śpiew maszyn, traktorów, samolotów, to piękno stadionów i bieżni, to wzniosłość laboratoriów, instytutów i uczelni. To orgia światła i ognia, urody i piękna, siły i mocy, pracy i walki o pełniejsze, bogatsze i wspanialsze człowieczeństwo.
Szczęście to nie jest zespól dogodnych warunków stałych, w których człowiek może tkwić i szczęścia bezruchu zażywać. Jakże kruche jest to szczęście bezzębne, gdzie nuda, gdzie przesyt i bezcelowość lub napór świata zewnętrznego w każdej chwili może to szczęście rozwalić.
Szczęście pełne może zrodzić się tylko wtedy, gdy ujrzymy wielki wspaniały cel, gdy cel ten w sercu naszym ogień rozpłomieni, gdy życiu naszemu pełny sens i wartość nada, - gdy na szalę realizacji tego celu rzucimy wszystkie swe wysiłki i pracę, gdy duszę swą temu celowi oddamy, gdy cel zacznie się realizować, gdy ta sama wola i to samo uczucie ogarnie miliony współrodaków, gdy miliony serc i mięśni jednym rytmem czynów uderzą. Wtedy olśni nas niewypowiedziane szczęście. Takie szczęście przeczuwamy i za nim tęsknimy wszyscy.
Szczęście to wspaniała wizja celów, rozbudzone w nas emocje realizowania tych celów i wysiłek życia uzgodniony z wizja celów i nurtujących w nas emocji.
Wolność - wolność pracy i tworzenia
Słowo zawierające w sobie nieraz moc prawie magiczną. Tylko treść jego jakże często jest różnoraka, jak często nawet jałowa i nietwórcza. Nie ma bowiem wolności jednoznacznej i niezmiennej w swej treści dla wszystkich czasów i ludów. Wolność starożytna, helleńska, to prawo jednostki do kompletnego i nieograniczonego włączenia się jednostki w życie społeczno-państwowe.
Przeciwieństwem jej jest wolność anglosaska, pojęta jako prawo jednostki do jej najpełniejszego rozwoju indywidualnego, przy czym treścią tego indywidualizmu jest zdobywanie i podporządkowywanie swemu władztwu otaczającego świata żywiołów i ludzi. Na tak ujętej treści wolności jest oparty ustrój państwa angielskiego, którego pierwotnym celem i założeniem (w epoce demokratyzmu) staje się zabezpieczenie rozwoju indywidualnego jednostki. Państwo staje się tylko „nocnym stróżem”, który ma stworzyć jednostce dogodne warunki wyładowania jej aktywności.
Jeśli chodzi o nas - to o ile nasze tradycje walki o wolność - niepodległość mają za sobą najwspanialsze karty, to treść społeczna wolności przedstawia obraz wręcz odstraszający. Fundamentem naszego rozwoju nie jest indywidualizm typu anglosaskiego - zdobywczy i dynamiczny, lecz „indywidualizm wegetacyjny” – bierny, atwórczy. To też wolność, która w demokratycznym ustroju anglosaskim była polem do działania indywidualnego, u nas zawsze miała charakter „wolności od wysiłku” - od pracy i od wszelkich ciężarów i obowiązków. Wolność był to zakaz wtrącania się przez kogokolwiek w „wegetacyjny indywidualizm” jednostki biernej i sobiepańskiej, zamiast wolności jednostki „do czegoś”, była to tylko wolność jednostki „od wszystkiego”.
Skoro nasze tradycyjne ujęcie wolności było jednoznaczne z biernością, marazmem czy anarchią, to miejmy odwagę wyciągnąć z tego konsekwencje. Powoływanie się na tradycję nie może nas zaślepiać, bo złe i zgubne tradycje są nie po to, by je gloryfikować, ale aby je radykalnie zmieniać. Przestańmy bezmyślnie powtarzać słowo „wolność” - uczyńmy z niego narzędzie walki przez nadanie mu określonej nowej treści.
Celem naszej wolności nie może być panoszenie się „indywidualizmu wegetacyjnego” - który nie jest już dla nas szczęściem. U fundamentów nowej treści wolności leży nowa wizja szczęścia. Tę nową wizję szczęścia wyznacza nam Zryw Narodowy jako dziejowy cel narodu i tęsknoty w duszy narodowej rozbudzone. Aby zdobyć szczęście musimy mieć społeczne warunki, zapewniające realizację celu, możność takiego życia i działania, które by zaspakajały tęsknoty. Wolność to taki układ ustrojowo-społeczno-polityczny, w którym życie nasze będzie mogło kształtować się wedle nowej wizji szczęścia. Poczucie wolności zdobędziemy wtedy tylko, gdy formy ustrojowe stworzą tego rodzaju warunki dla każdej jednostki, w których zostanie ona włączona w rytm realizacji przeznaczeń narodowych. Pozostawienie jednostki poza tym rytmem jest jednoznaczne z pozbawieniem jej wolności. Wolność pracy i tworzenia jednostki, wtopionej w powszechny rozwój narodu, staje się w tych warunkach najgłębszą treścią i sensem wolności.
Wolność bowiem, to funkcja celów narodowych i to tylko stanowi istotę niezmienną wolności, sama jej treść jest zmienna i zależna od treści celów narodowych.
Demokracja - demokracja dynamiczna
Jest to słowo, które chętnie łączy się ze słowem wolność. Zapatrzeni we wzory angielskie czy francuskie, przyzwyczailiśmy się utożsamiać ją z pewnym formalnym przede wszystkim układem stosunków społeczno-politycznych. Ze szkodą dla samej treści zepchnęliśmy ją na szańce walki o ilość przymiotników głosowania. Walcząc o rzeczy drugorzędne, gubiliśmy ducha demokracji.
Ustrój demoliberalny jest wytworem historycznym. W określonych warunkach historycznych służył określonym celom. W Anglii np., jak już powiedzieliśmy, wolności jednostki i jej swobodnemu rozwojowi. W założeniu swoim miał on zrealizować piękną zasadę „równości” i „sprawiedliwości społecznej”. Nie ziścił on jednak pokładanych w nim nadziei - nie zapewnił sprawiedliwości społecznej i politycznej, przeciwnie z rozwojem kapitalizmu stał się jaskrawym zaprzeczeniem, sprowadzając świat robotniczy do rzędu towaru, regulowanego prawem podaży i popytu.
W Polsce przy nastawieniu „indywidualno-wegetacyjnym" było jeszcze gorzej. Szerokie masy robotniczo-ludowe pozostawały w bezruchu. Za fikcyjną zasłoną formalnego demokratyzmu. Właściwie naród cały pozostawał w uśpieniu, gdy tymczasem świat pędził naprzód, gdy inne państwa przyjęły najpełniejszy bieg dynamizmu mas.
Rozbudzone wojną masy polskie nie dadzą się już ułożyć do spokojnej, beztroskiej drzemki. Jeśli nagromadzone emocje nie mają wyładować się w ślepej eksplozji, trzeba je skierować na drogę realizacji wielkich celów narodowych i umożliwić przejęcie przez masy odpowiedzialności za realizację tych celów.
Zryw Narodowy stanie się rzeczywistością historyczną, gdy w jego realizację zostanie włączony cały naród. Jest on zatem już w swym założeniu i treści najbardziej i najgłębiej demokratyczny, gdyż na dziejową arenę wyprowadza zaktywizowane, szerokie masy robotników, chłopów i młodzieży, jako przodowników i pionierów przyszłości.
Stojąc przed ogromem zadań i celów naród nie może być ujmowany inaczej jak tylko jako Bezklasowa Wspólnota, gdzie nie ma przywilejów, stanów i przedziałów klasowych. Cele wymagają pełnego wyzyskania wartości każdej jednostki, a zatem jedynym tytułem do przodownictwa mogą być tylko zdolności, wola i charakter.
Oczywiście postulaty te pozostałyby zawsze fikcję, gdyby nie znalazły właściwego rozwiązania w układzie stosunków ekonomicznych. Prawo rozporządzania dobrami produkcyjnymi musi przejść na Wspólnotę, jednostka może nimi dysponować tylko w imieniu Wspólnoty i wedle praw, wypływających z celów Wspólnoty, a zatem stosunek jednostki do dóbr produkcyjnych może być tylko funkcją społeczną lub ograniczonym posiadaniem ale nigdy samowolną własnością.
Na takim fundamencie jedynie można zrealizować zasadę sprawiedliwości społecznej, polegającej na tym, że każda jednostka otrzyma pełne i jednakowe możliwości rozwoju, a z chwilą osiągnięcia dojrzałości zajmie w społeczeństwie miejsce, odpowiadające jej wartości, podstawę tak ujętej sprawiedliwości społecznej jest hasło „równości startu życiowego”. Ten układ podniesie również wysoko godność pracy, która nie wykonywana już przez człowieka w interesie innego człowieka, lecz dla dobra Wspólnoty, w spełnianiu najwyższych celów narodowych nabierze charakteru pełnej wolności pracy i powagi wprost sakralnych przeznaczeń człowieka.
„Demokracja dynamiczna” to oparty na zasadzie „Wspólnoty bezklasowej” układ społeczno-polityczny, zapewniający każdej jednostce właściwy udział w rozwoju społeczeństwa i realizujący sprawiedliwość społeczną przez równość startu życiowego.
Przedstawicielstwo Narodowe - Izby Planowania i Kontroli
Wizja Zrywu Narodowego jako dziejowych celów narodu przy szerszym, a nie bałamutnym wyciągnięciu konsekwencji z tych celów nie tylko pogłębia treść i nadaje jednoznaczny sens obiegowym pojęciom politycznym, które stanowią mechanizm regulowania emocji społecznych i tworzą zręby założeń ustrojowych, nie jest ona niemniej owocna przy analizowaniu form konkretnych instytucyj państwowych.
Weźmy dla przykładu instytucję Sejmu i Senatu. Jakże wyraziście czujemy, że instytucje te są nieraz celem dla samych siebie, a nie spełniają tej roli, jaką winny spełniać. W Pierwszej Rzeczypospolitej Polskiej rozróżnienie na dwie izby ukształtowało się na tle wałki o demokrację szlachecką. O ile Sejm reprezentował interesy szlachty, to Senat interesy możnowładztwa. Jest to zatem produkt historyczny, zrodzony z walki o określone cele. Podobnym produktem historycznym jest parlament angielski, który zresztą wykazał największą zdolność przystosowania się do zmieniającej się rzeczywistości narodu.
Parlament ten stał się wzorem dla innych państw i natchnieniem dla teoretyków ustroju demokratycznego. I oto obserwujemy jakże często obraz najwyższej tępoty w naśladownictwie. To co było w Anglii produktem historycznym, nieraz nawet tam instytucją niezbyty sprawnie funkcjonującą, dla innych stało się „absolutem” ustrojowym, chociaż rzeczywistość i cele narodowe były bardzo dalekie od stosunków angielskich.
Przed wojną mieliśmy dwie izby Przedstawicielstwa Narodowego. Dlaczego dwie a nie jedną? Chyba nikt tego sensownie wytłumaczyć nie potrafi. Obie prawie niewiele różniły się co do swego składu osobowego, a nawet z wyjątkiem okresu ostatniego co do zasad wyboru, obie spełniały zbliżone funkcje a razem biorąc stanowiły aparat bardzo ciężki, a mało przydatny.
Z konieczności istotne prace ustawodawcze przebiegały i musiały przebiegać poza ramami sejmu. Zarzuty, jakie stawiano parlamentaryzmowi wszędzie, a u nas w szczególności nie były wcale bagatelne i niechaj nikt się nie łudzi, że odrodzony parlamentaryzm tradycyjny zmieni nagle swe wady na nieocenione zalety. Gorzkie rozczarowanie nas spotka, jeśli nie podejdziemy do rozwiązania tej sprawy twórczo i z jednym naczelnym założeniem celów, jakie Przedstawicielstwo Narodowe ma spełnić.
Zawarte w Zrywie Narodowym dziejowe cele wymagają dwojakiego ujęcia techniczno-organizacyjnego i polityczno-ideowego. Tu tkwi podstawowa zasada podziału Przedstawicielstwa Narodowego na dwie izby. Druga zasad wynika z nowego podziału funkcji państwowych. Monteskiusz zapatrzony w stosunki angielskie postawił zasadę rozdziału władzy ustawodawczej i administracyjnej, bo to najtrafniej ujmowało ówczesną ewolucję stosunków. Obecnie podział ten jest teoretycznym anachronizmem. Ustawodawstwo coraz ściślej wiąże się z administracją i coraz pełniej występuje organiczna współzależność tych funkcji. Obecnie funkcji ustawodawczo administracyjnej jaskrawo przeciwstawia się funkcja kontroli. Na logice tych założeń oparty być winien podział parlamentu na dwie izby i sprecyzowany charakter tych izb. Sejm winien objąć funkcję techniczno-organizacyjną i ustawodawczą, Senat ideowo-polityczną i kontroli.
Sejm zatem, to Izba, w której skład wejdzie szeroki wachlarz fachowców, organizatorów i specjalistów. Jeśli naturalną tendencją jest, że każdy resort będzie dążył do stworzenia jakiejś Rady Planizacyjnej (ta tendencja w tej czy innej formie była już przed wojną), to Sejm pełniłby funkcje Naczelnej Rady Planizacyjno - Ustawodawczej, do której poza członkami poszczególnych Rad Planizacyjnych mogliby być powoływani fachowcy i rzeczoznawcy z instytucyj gospodarczych i naukowych. Taki skład Sejmu stworzyłby celową realną instytucję narodową i rzeczywiste prace państwowe sprowadzałby w ramy legalizmu. Ta tendencja występuje w całym szeregu innych państw. Niepowiązaną ustrojowo, namiastkę tego typu Sejmu mamy choćby w Ameryce w rooseveltowskim „truście mózgów”.
Senat oparty na powszechnych wyborach, zbudowany na zasadach ideowo-politycznych byłby przede wszystkim narodowym ramieniem kontroli, ośrodkiem ścierania się opinii społeczeństwa i ogniskiem napędu ideo-politycznego.
Oczywiście dla tych, którzy doktryny i ustroje nie będą tworzyć samorodnie z zasad naszej rzeczywistości i z celów, stojących przed narodem, takie ujęcie problemów będzie naruszaniem „świętości”, gwałtem wobec takiego czy innego fetysza. Lecz baczcie, by ciasnota doktryn nie stała się gwałtem dla najżywotniejszych celów narodowych.
Zryw Narodowy to zuchwała ambicja stworzenia polskiej doktryny, dla której wszystkie inne mają wartość o tyle tylko, o ile są odpowiednim surowcem do wykorzystania w naszej rzeczywistości i dla naszych zadań dziejowych w ramach naczelnych założeń tej polskiej doktryny.
Parom Pohanský duch official video