Nowy Chrystus Narodów - ZADRUGA RODZIMEJ WIEDZY

Nie rzucim Ziemi skąd nasz Ród
Przejdź do treści

Nowy Chrystus Narodów

Wszystkie personalistyczne koncepcje kulturalno-światopoglądowe niezależnie od swej nazwy i położenia geograficznego są w zasadzie takie same. Czy to będzie katolicyzm, czy buddyzm, czy też konfucjanizm, istota ich jest identyczna; polega ona na ograniczeniu zagadnienia i celu istnienia człowieka do jego sfery wewnętrznej, duszy; świat zaś zewnętrzny traktowany jest, jako zło konieczne.  Małość – oto ich imię.

Wyrwanie z nurtu historii, beztwórcze życie grup społecznych, przeżartych treścią personalistyczną jest istnym bagnem i duchowym i materialnym. Zastygłe w martwocie i bezruchu czystego trwania, roślinno-zwierzęcej wegetacji takie półnarody nie mogą być czymś innym, jak tylko pognojem dla innych. Nic nie jest zdolne wytrącić ich z cuchnącej gnuśności i starczego marazmu. Pozbawione wszelkich wewnętrznych pragnień, niepokoju twórczego, męskich ideałów, z podziwem kontemplacyjnym dla świata wiekami toczą się przez życie z pełną sytością duchową i małość podnoszą do świętości.

Do jakiego stopnia personalistyczny system duchowy, (w danym wypadku konfucjanizm), może wyniszczyć i upodlić naród, klasycznym tego przykładem są Chiny, gdzie obecnie 450 milionów jest bezbronne i bezsilne wobec tylko 70 milionów Japończyków. Zresztą, czyż buddyjskie Indie Ghandiego, głęboko katolicka Hiszpania, jej bliska siostrzyca Polska i wreszcie wszystkie inne narody, mniejsze lub większe, których ideologia grupy, typ kulturalny gruntuje się na zasadach personalizmu, produktu wyłącznie wschodniego ducha – nie potwierdzają tego? Jest pewnym, że jeśli te wszystkie „narody” nie uświadomią sobie tego i nie zdobędą się na wolę stania się narodami, zostanie po nich, co najwyżej, tylko nazwa geograficzna.

Jak na razie owe terytorialne związki religijne wzajemnie się podziwiają. W grudniowym numerze jezuickiej „Wiary i życia” mamy radosną wzmiankę, iż zastępca Ghandiego mówiąc o Europie orzekł, iż takowa zgniła już do reszty, a pozostał tylko jeden żywotny system – kościół katolicki. „Dziś katolicyzm zdaje się być jedyną, w całym tego słowa znaczeniu religią żywotną Zachodu”. Czyż żyjąc od wieków w błogiej niewoli, mógł zauważyć coś innego w tragicznej Europie? „Polska” prasa doniosła niedawno, iż legat papieski przemawiając na kongresie Eucharystycznym w Indiach, z najwyższym podziwem mówił o Ghandim, stawiając go jako wzór dla katolików. Wkrótce będzie zapewne „polskim świętym”.

Personalistyczna postawa wobec życia ma swoje naturalne skutki; rodzi niższość w stosunku do innych , obok żyjących narodów, które ożywione wolą wielkości widzą cel swój w twórczości. Poczucie zagrożenia stąd płynące, mącąc spokojną, a upojną toń życia personalistycznych małoludków rodzi swoistą, im tylko właściwą reakcję.

O tej właśnie reakcji Małości wobec Wielkości słów kilkoro.

Wola przeciwstawiania się zewnętrznemu niebezpieczeństwu skierowuje się nie przeciwko istotnym przyczynom małości, którymi są najwyższe i najukochańsze wartości i ideały „narodowe” (ideologia grupy), ale wręcz przeciwnie, właśnie ku ich obronie. Z uporem i maniacką ślepotą twierdzi się, że w ich zachowaniu, ba! Nawet w ich jeszcze pełniejszym zrealizowaniu leży jedyny ratunek i ocalenie. Na „barbarzyńskich” zaś mącicieli pokoju i niesprawiedliwości małoludek spogląda z pogardą, z poczuciem wyższości i wielkodusznego dostojeństwa. Z upokarzającej małości, z budzącego odrazę serwilizmu niewolniczego i cierpiętnictwa robi się wielkość i bohaterstwo, by tylko, takim kłamstwem i fałszem, zabić trzeźwą myśl i zdrowy odruch buntu, zarodki nowego życia.

Karnawał epoki „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa” zakończył się dla Polski, jak wiadomo, nader tragicznie. Coś, co może być najbardziej upokarzające dla narodu – niewola nie zatargała jednak duszą narodu. Zamiast buntu przeciwko własnej ideologii grupy, jako przyczynie upadku, mamy jej apoteozę. Zaborcy to barbarzyńcy, my jesteśmy wielcy. Tak. Byliśmy tak wielcy, że ta wielkość stała się pognojem i to pognojem właśnie dla godnych pogardy barbarzyńców. Ale czy to ważne! Grunt, że dusze ocalały. Pierś narodu rozpierała duma idei: „Polska Chrystusem Narodów”.

Na prze-szczytnym stolcu „Chrystusa Narodów”, jeszcze nie tak dawno zajmowanym przez Polskę, kreowane z woli Opatrzności ku odrodzeniu miłości i sprawiedliwości, triumfu woli i zbawienia świata zasiadły ostatnio pokrewne duchowo Polsce ...Chiny. Ich męczeństwo, którego narzędziem jest niecne barbarzyństwo imperializmu japońskiego, ma dać światu nowe świadectwo prawdy. Taka jest główna myśl „listu pasterskiego wikariusza apostolskiego Nankinu, biskupa Yu-Pina”, wydanego w sprawie Chin z okazji B. Narodzenia („Czas” z dnia 2 lutego br.). „Orędzie to jest tak głębokie i tak piękne”, że roztkliwiony „Czas”, manifestując swe głębokie oburzenie na bezprawie i niesprawiedliwość, przytacza je w całości. Dla nas jest ono tylko skomleniem mocno obitego psa. Czytamy: „Zaiste, straszne to dni! Od sześciu niemal miesięcy kraj nasz (Chiny) przechodzi przez najkrwawszą próbę, jakiej zaznał kiedykolwiek; brutalna siła pastwi się nad jego słabością, z pychą tak wyrafinowaną i z takim okrucieństwem, że na ten widok bezprzykładny cały świat oburza się, pełen grozy... jesteście podziwem dla świata”.

Dla świata, jak dla świata, ale dla bratnich duchowo Polski, Hiszpanii no i Indii to na pewno. I tak dalej pociesza biskup Yu-Pin biedne Chiny: „Niesprawiedliwość nie triumfuje nigdy aż do końca, ...nasze zwycięstwo ostateczne jest przed Bogiem niewątpliwe”. Na takie zwycięstwo Japończycy na pewno się zgodzą, jest ono co prawda tylko ziemskie, nie mniej jednak całkiem zadowalające.

Oceniając „genezę obecnych nieszczęść” biskup Yu-Pin przyznaje co prawda, że: „Trudy i męki, które cały nasz lud przyjmuje i znosi tak ofiarnie, świadczą same przez się, że w przeszłości nie uczyniliśmy tego, co należało uczynić, aby z punktu widzenia międzynarodowego postawić nasz naród na wysokości chwalebnego dziedzictwa naszych przodków. Zamiast budować nowy ład, zgodnie z wymaganiami współczesnych czasów, spoczywaliśmy na naszej przeszłości”.

Ale też zaraz, niosąc duchową pociechę, mówi: „Sam nieprzyjaciel, będąc dobrowolnym narzędziem naszych cierpień, stał się także mimowolnym narzędziem swego upokorzenia i naszej wielkości (? - red.). Naród nasz urósł w cierpieniu i zdobył rychło zaszczytne miejsce wobec świata. Cały świat, dziś, spogląda na nas. Nieszczęścia nasze budzą jego sympatię”... Te słowa to po prostu są jakby żywcem wyjęte z naszej literatury romantycznej. Może by tak przełożyć wieszczów na język chiński? Będą uznani za wieszczów narodowych z pewnością. Analogia do Polski rażąca. Czyż trzeba tu więcej komentarzy?

Dalej biskup Yu-Pin tak określa stanowisko Chin wobec innych narodów: „Albowiem, jeżeli my cierpimy dziś, jeżeli tylu naszych pada, dzieje się to – musimy rzec otwarcie – w służbie wolności i pokoju stosunków międzynarodowych. Musimy więc, służąc naszemu krajowi, mieć wciąż na oczach ideał braterstwa międzynarodowego, jako też prawa i obowiązki, które to braterstwo na nas nakłada”. Tutaj już słów brakuje i pusty śmiech ogarnia. Liga Narodów w nowym wydaniu. Ale czytamy dalej: „Oto nasz naród został wybrany, by zatrzymać swoją krwią realizację tych tragicznych projektów i by wyjednać triumf wolności stosunków międzynarodowych”.

A więc mamy nowego „Chrystusa Narodów”. Po prostu ludzkie pojęcie przechodzi do jakiego stopnia może być upodlonym naród i to naród składający się z 450 milionów ludności. Ale najtragiczniejsze jest to, że z tej tak już nieludzkiej małości – robi się Wielkość. I mówiąc o tej „wielkości” Yu-Pin konkluduje: „Mogą (tzn. Japończycy – przyp. red.) nas pozbawić życia fizycznego; nie zabiją w nas duszy”. Japończykom wcale nie chodzi o dusze, im aż nadto wystarczają ciała z wypłoszonymi duszami. I jak dotąd to płoszenie dusz idzie trzeba przyznać – wcale dobrze, bo już z górą pół miliona uleciało ich z ciał Chińczyków.

Orędzie do i tak już niemało pokornych parafian narodowości chińskiej kończy biskup wielkim apelem do modlitwy, gdyż przez nią można osiągnąć wszystko: i „triumf miłości i sprawiedliwości, ocalenie ojczyzny i pokój wszechświata”, tudzież „przyjście królestwa Bożego”, ba! Przez nią nawet Japończycy odzyskają „prawdziwy honor, dziś tak boleśnie zszargany”, zszargany oczywiście przez swój, jakże okrutny imperializm. Oj jacy biedni i godni litości są ci Japończycy, że nie posiadają „łaski zrozumienia swoich błędów i win”. Oh! Jacy biedni. Dusze swoje gubią – martwi się Chińczyk. „Przeto bracia módlmy się i nie ustawajmy w modlitwie” - woła pasterz. - Słusznie, słusznie; wyjdzie to na dobre i jednym i drugim: Japończycy łatwiej opanują Chiny, a ci łatwiej zbawią swe dusze.

Gdyby można było wymazać ze świadomości ostatnią, trzywiekową kartę historii Polski, list Yu-Pin'a byłby kapitalną wprost humoreską, dającą moc zabawy i zdrowego śmiechu: - Bity Chińczyk lituje się, modli, ubolewa i rozpacza nad bijącym go dzielnie Japończykiem.
Wróć do spisu treści