Nowy Chrystus Narodów
Kneziowie Zadrugi > Kneź Warcisław - Józef Grzanka
Wszystkie personalistyczne koncepcje kulturalno-światopoglądowe
niezależnie od swej nazwy i położenia geograficznego są w
zasadzie takie same. Czy to będzie katolicyzm, czy buddyzm, czy też
konfucjanizm, istota ich jest identyczna; polega ona na ograniczeniu
zagadnienia i celu istnienia człowieka do jego sfery wewnętrznej,
duszy; świat zaś zewnętrzny traktowany jest, jako zło konieczne.
Małość – oto ich imię.
Wyrwanie z nurtu historii, beztwórcze życie grup
społecznych, przeżartych treścią personalistyczną jest istnym
bagnem i duchowym i materialnym. Zastygłe w martwocie i bezruchu
czystego trwania, roślinno-zwierzęcej wegetacji takie półnarody
nie mogą być czymś innym, jak tylko pognojem dla innych. Nic nie
jest zdolne wytrącić ich z cuchnącej gnuśności i starczego
marazmu. Pozbawione wszelkich wewnętrznych pragnień, niepokoju
twórczego, męskich ideałów, z podziwem kontemplacyjnym dla świata
wiekami toczą się przez życie z pełną sytością duchową i
małość podnoszą do świętości.
Do jakiego stopnia personalistyczny system
duchowy, (w danym wypadku konfucjanizm), może wyniszczyć i upodlić
naród, klasycznym tego przykładem są Chiny, gdzie obecnie 450
milionów jest bezbronne i bezsilne wobec tylko 70 milionów
Japończyków. Zresztą, czyż buddyjskie Indie Ghandiego, głęboko
katolicka Hiszpania, jej bliska siostrzyca Polska i wreszcie
wszystkie inne narody, mniejsze lub większe, których ideologia
grupy, typ kulturalny gruntuje się na zasadach personalizmu,
produktu wyłącznie wschodniego ducha – nie
potwierdzają tego? Jest pewnym, że jeśli te wszystkie „narody”
nie uświadomią sobie tego i nie zdobędą się na wolę stania się
narodami, zostanie po nich, co najwyżej, tylko
nazwa geograficzna.
Jak na razie owe terytorialne związki religijne
wzajemnie się podziwiają. W grudniowym numerze jezuickiej „Wiary
i życia” mamy radosną wzmiankę, iż zastępca Ghandiego mówiąc
o Europie orzekł, iż takowa zgniła już do reszty, a pozostał
tylko jeden żywotny system – kościół katolicki. „Dziś katolicyzm zdaje się być jedyną, w
całym tego słowa znaczeniu religią żywotną Zachodu”.
Czyż żyjąc od wieków w błogiej niewoli, mógł
zauważyć coś innego w tragicznej Europie? „Polska” prasa
doniosła niedawno, iż legat papieski przemawiając na kongresie
Eucharystycznym w Indiach, z najwyższym podziwem mówił o Ghandim,
stawiając go jako wzór dla katolików. Wkrótce będzie zapewne
„polskim świętym”.
Personalistyczna postawa wobec życia ma swoje
naturalne skutki; rodzi niższość w stosunku do innych , obok
żyjących narodów, które ożywione wolą wielkości widzą cel
swój w twórczości. Poczucie zagrożenia stąd płynące, mącąc
spokojną, a upojną toń życia personalistycznych małoludków
rodzi swoistą, im tylko właściwą reakcję.
O tej właśnie reakcji Małości wobec Wielkości
słów kilkoro.
Wola przeciwstawiania się zewnętrznemu
niebezpieczeństwu skierowuje się nie przeciwko istotnym przyczynom
małości, którymi są najwyższe i najukochańsze wartości i
ideały „narodowe” (ideologia grupy), ale wręcz przeciwnie,
właśnie ku ich obronie. Z uporem i maniacką ślepotą twierdzi
się, że w ich zachowaniu, ba! Nawet w ich jeszcze pełniejszym
zrealizowaniu leży jedyny ratunek i ocalenie. Na „barbarzyńskich”
zaś mącicieli pokoju i niesprawiedliwości małoludek spogląda z
pogardą, z poczuciem wyższości i wielkodusznego dostojeństwa. Z
upokarzającej małości, z budzącego odrazę serwilizmu
niewolniczego i cierpiętnictwa robi się wielkość i bohaterstwo,
by tylko, takim kłamstwem i fałszem, zabić trzeźwą myśl i
zdrowy odruch buntu, zarodki nowego życia.
Karnawał epoki „za króla Sasa jedz, pij i
popuszczaj pasa” zakończył się dla Polski, jak wiadomo, nader
tragicznie. Coś, co może być najbardziej upokarzające dla narodu
– niewola nie zatargała jednak duszą narodu. Zamiast buntu
przeciwko własnej ideologii grupy, jako przyczynie upadku, mamy jej
apoteozę. Zaborcy to barbarzyńcy, my jesteśmy wielcy. Tak. Byliśmy
tak wielcy, że ta wielkość stała się pognojem i to pognojem
właśnie dla godnych pogardy barbarzyńców. Ale czy to ważne!
Grunt, że dusze ocalały. Pierś narodu rozpierała duma idei:
„Polska Chrystusem Narodów”.
Na prze-szczytnym stolcu „Chrystusa Narodów”,
jeszcze nie tak dawno zajmowanym przez Polskę, kreowane z woli
Opatrzności ku odrodzeniu miłości i sprawiedliwości, triumfu woli
i zbawienia świata zasiadły ostatnio pokrewne duchowo Polsce
...Chiny. Ich męczeństwo, którego narzędziem jest niecne
barbarzyństwo imperializmu japońskiego, ma dać światu nowe
świadectwo prawdy. Taka jest główna myśl „listu pasterskiego
wikariusza apostolskiego Nankinu, biskupa Yu-Pina”, wydanego w
sprawie Chin z okazji B. Narodzenia („Czas” z dnia 2 lutego br.).
„Orędzie to jest tak głębokie i tak piękne”, że roztkliwiony
„Czas”, manifestując swe głębokie oburzenie na bezprawie i
niesprawiedliwość, przytacza je w całości. Dla nas jest ono tylko
skomleniem mocno obitego psa. Czytamy:
„Zaiste,
straszne to dni! Od sześciu niemal miesięcy kraj nasz (Chiny)
przechodzi przez najkrwawszą próbę, jakiej zaznał kiedykolwiek;
brutalna siła pastwi się nad jego słabością, z pychą tak
wyrafinowaną i z takim okrucieństwem, że na ten widok
bezprzykładny cały świat oburza się, pełen grozy... jesteście
podziwem dla świata”.
Dla świata, jak dla świata, ale dla bratnich
duchowo Polski, Hiszpanii no i Indii to na pewno. I tak dalej
pociesza biskup Yu-Pin biedne Chiny: „Niesprawiedliwość
nie triumfuje nigdy aż do końca, ...nasze zwycięstwo ostateczne
jest przed Bogiem niewątpliwe”. Na takie zwycięstwo Japończycy na pewno się
zgodzą, jest ono co prawda tylko ziemskie, nie mniej jednak całkiem
zadowalające.
Oceniając „genezę obecnych nieszczęść”
biskup Yu-Pin przyznaje co prawda, że: „Trudy i męki,
które cały nasz lud przyjmuje i znosi tak ofiarnie, świadczą same
przez się, że w przeszłości nie uczyniliśmy tego, co należało
uczynić, aby z punktu widzenia międzynarodowego postawić nasz
naród na wysokości chwalebnego dziedzictwa naszych przodków.
Zamiast budować nowy ład, zgodnie z wymaganiami współczesnych
czasów, spoczywaliśmy na naszej przeszłości”.
Ale też zaraz, niosąc duchową pociechę, mówi: „Sam
nieprzyjaciel, będąc dobrowolnym narzędziem naszych cierpień,
stał się także mimowolnym narzędziem swego upokorzenia i naszej
wielkości (? - red.). Naród nasz urósł w cierpieniu
i zdobył rychło zaszczytne miejsce wobec świata. Cały
świat, dziś, spogląda na nas. Nieszczęścia nasze budzą jego
sympatię”...
Te słowa to po prostu są jakby żywcem wyjęte z
naszej literatury romantycznej. Może by tak przełożyć wieszczów
na język chiński? Będą uznani za wieszczów narodowych z
pewnością. Analogia do Polski rażąca. Czyż trzeba tu więcej
komentarzy?
Dalej biskup Yu-Pin tak określa stanowisko Chin
wobec innych narodów: „Albowiem,
jeżeli my cierpimy dziś, jeżeli tylu naszych pada, dzieje się to
– musimy rzec otwarcie – w służbie wolności i pokoju stosunków
międzynarodowych. Musimy więc, służąc naszemu krajowi, mieć
wciąż na oczach ideał braterstwa międzynarodowego, jako też
prawa i obowiązki, które to braterstwo na nas nakłada”.
Tutaj już słów brakuje i pusty śmiech ogarnia.
Liga Narodów w nowym wydaniu. Ale czytamy dalej:
„Oto nasz naród
został wybrany, by zatrzymać swoją krwią realizację tych
tragicznych projektów i by wyjednać triumf wolności stosunków
międzynarodowych”.
A więc mamy nowego „Chrystusa Narodów”. Po
prostu ludzkie pojęcie przechodzi do jakiego stopnia może być
upodlonym naród i to naród składający się z 450 milionów
ludności. Ale najtragiczniejsze jest to, że z tej tak już
nieludzkiej małości – robi się Wielkość. I mówiąc o tej
„wielkości” Yu-Pin konkluduje: „Mogą (tzn.
Japończycy – przyp. red.) nas pozbawić życia fizycznego; nie
zabiją w nas duszy”.
Japończykom wcale nie chodzi o dusze, im aż
nadto wystarczają ciała z wypłoszonymi duszami. I jak dotąd to
płoszenie dusz idzie trzeba przyznać – wcale dobrze, bo już z
górą pół miliona uleciało ich z ciał Chińczyków.
Orędzie do i tak już niemało pokornych parafian
narodowości chińskiej kończy biskup wielkim apelem do modlitwy,
gdyż przez nią można osiągnąć wszystko: i „triumf miłości i
sprawiedliwości, ocalenie ojczyzny i pokój wszechświata”,
tudzież „przyjście królestwa Bożego”, ba! Przez nią nawet
Japończycy odzyskają „prawdziwy honor, dziś tak boleśnie
zszargany”, zszargany oczywiście przez swój, jakże okrutny
imperializm. Oj jacy biedni i godni litości są ci Japończycy, że
nie posiadają „łaski zrozumienia swoich błędów i win”. Oh!
Jacy biedni. Dusze swoje gubią – martwi się Chińczyk. „Przeto
bracia módlmy się i nie ustawajmy w modlitwie” - woła pasterz. -
Słusznie, słusznie; wyjdzie to na dobre i jednym i drugim:
Japończycy łatwiej opanują Chiny, a ci łatwiej zbawią swe dusze.
Gdyby można było wymazać ze świadomości
ostatnią, trzywiekową kartę historii Polski, list Yu-Pin'a byłby
kapitalną wprost humoreską, dającą moc zabawy i zdrowego śmiechu:
- Bity Chińczyk lituje się, modli, ubolewa i rozpacza nad bijącym go dzielnie Japończykiem.