By Ciałem się Słowo stało, a Ideał chlebem - ZADRUGA RODZIMEJ WIEDZY

Nie rzucim Ziemi skąd nasz Ród
Przejdź do treści

By Ciałem się Słowo stało, a Ideał chlebem

Ludzie stateczni nazywają wszelką walkę o słowa "przelewaniem z próżnego w puste", mieniąc ją rozrywką ludzi nierozsądnych. Słyszymy często, gdy się dwaj odmiennie myślący zapaśnicy zapalą w dyskusji: "przestańcie się kłócić, wadzicie się o słowa a przecież w zasadzie się zgadzacie". Zwracają się jakoby do niesfornych dzieci, zwierzchnie nas karcą za to tak "dziecinne", "małostkowe" adwokacenie się o "głupie słowo".  

Ci, co wytykają nam tę dziecinadę dają miarkę swej nikłej umysłowości i zdradzają nieobecność intelektualnej rzetelności. Przynależą oni do gminu umiejącego myśleć tylko komunalnemi zdajemisiami, frazesami pochodzącemi jeszcze z zamierzchłych czasów obudzeń pojęciowych, kiedy to psychologa jeszcze nie była stosowaną do rozgrupowywań socjalnych wartości słowa, jako tego pionu i poziomu, wedle których kultura jest budowaną.

Właśnie odwrotnie sprawa stoi, nie "kłócimy się o słowa a zgadzamy w zasadzie", lecz w słowach się rozumiemy a o zasady się bijemy.

Zdaje się ludziom „statecznym, że skoro słowo może być, "kiełbasa", "dolar", "materac" i jest łatwe do zrozumienia to i inne jak "kultura", "talent", "wolność", "społeczeństwo" są również proste. Wystarczy im zajrzeć do dykcjonarjusza a sprawa dla nich jest załatwioną.

Lecz muszę im przypomnieć, że ta sama "kiełbasa" ma inne znaczenie dla głodnego, a inne dla tego co dożarłszy się nią zatruł sobie żołądek, tak samo inne znaczenie mają słowa "narodowa kultura" dla żywotnego obywatela Drugiej Polski, który jest spragniony samoistnego żywota duchowego, a innemi będą dla profesora uniwersyteckiego, oparszywiałego kulturą dekadencji sąsiednich wielkich narodów, który w takt końcowych oddechów postękuje sobie w czasie swej błogiej przedśmiertnej drzemki.  

Snobem jest ten, co udaje, iż interesuje się czemś, czem się wcale nie interesuje, na to, aby go nie posądzono, że jest snobem. To tłumaczy ciążenie naszych hipopotamów ku sztuce, muzyce i innym delikacącym, duchowym wannom, w których ociężałość uczuciowa zmiękcza sobie naskórek a umysł nareszcie może się wygramolić z pod pokładów mineralnej tępoty i wykiełkować ku świadomości. Biorąc te kąpiele delikacące, społeczeństwo, tzn. ci co ich funkcją jest prowadzić ku wyżynom, co organizują, co wpływają, (nie publika), by zdobyć sobie autorytet pochłaniają inne autorytety, z książek do książek jak mole przechodzą, ciułają mądralstwa beztwórczych teoretyków.

Jeżeli ich naturalne inklinacje są bardzo prozaiczne, to by pokryć swe psychiczne braki, przez snobizm zostają histerykami sztuki, estetami, zapanbratującymi się z geniuszami przeszłości, poufalącymi się z wielkoludami po śmierci tamtych, narzucającymi swoje per-ty, ryjących w korzeniach, jak wieprze, w prywatnych uczuciach odeszłych ofiarników, wytrychami otwierając sekreta zmarłych.

Idąc ślepakiem za śladami książkowych, papierowych autorytetów (bo nie mają swoich) powtarzają jeden za drugim stare poglądy prowincjuszy pierwszych teoretyków, pierwszych plewosiejców.

Razu pewnego, jeden z tych bezpłciowców, jeden Russkin, może po pijanemu, może przez pomyłkę korektora drukarskiego, zostawił po sobie ględźby namaszczone, które poprzez kilka pokoleń dziedziczonych teoretyków prześladują nasi plączą plany naszym budowniczym kultury estetycznej.

Od tego czasu w "dworkach" Stanu Virginia, Bostonie, w Bukareszcie, Pradze Czeskiej, w miastach Polski i wszędzie tam, gdzie ludzie mieli rodziców a rodzice dziadków, którzy umieli "czytać książki drukowane" słyszymy taką definicję Sztuki "... Jest to Piękno", Piękno to jest Prawda, Prawda to Natura, Natura to Harmonia, Harmonia to Sztuka, Sztuka to Prawda, Prawda to Natura, to Harmonia, to prawda, to Natura itd. I nic dziwnego, że sztuka Europejska jest wypaproszeniem się rozsądku, który dostał kołowacizny. Stale bez końca sławi się marny rozsądek kulturalnych woźniców co to mieli kierować postępem ku szczytom wielkiej historii, lejce z rąk ich wypadły, spadli z kozła a wóz ugrzązł w bagnie.

Społeczeństwo, ci co winni narodem kierować sami wpadli w hipnotyczny taniec derwiszowy - wirują pod wpływem próżnych a uczonych słów aż im mózg od czaszki się oderwał i w polewkę zmienił. Jak koło powrotnika, wypuszczają ze swoich uczonych instytucji skręcony powróz społecznych pojęć, przekładany plotkami o sztuce i kulturze i widzimisiami zawodowych laików, przeklętych teoretyków.

Stateczni panowie, papierowe autorytety stanowią najkonserwatywniejszy element narodu, są to organizmy wielokomórkowe w brzuchu, jednokomórkowe w głowie, odróżniają się od swojej rasy przez brak jajników, są to najzaciętsi przeciwnicy postępu i życia. - Są oni antytezą wynalazczości, twórczości, romantyzmu i wiary w przyszłość. Nie zasadzą, nie posieją cebuli, lecz wykażą wielkie "analityczne zdolności" przy zdzieraniu łupiny za łupiną, łzy tem wyciśnięte zwą wrażliwością na piękno. Nie zaszczepią róży, lecz potrafią swemi pseudonaukowymi pazurami rozrywać pączki kwiatu i robić poważne miny, jak gdyby ich zniszczenie żywego piękna dopiero teraz dało życie.

Trzymają się te papierowe autorytety bzdurnych pojęć wyschłych jak zasuszone myszy kościelne, na krok lękając się odstąpić od słów próżnych lecz samorodnych, jak kalecy strzegący swych kul i lasek. Pływają w błogiem samoupojeniu jak stare panny, gdy śnią, że są zniewolone przez kosmate zwierzę. Mgławicowe pojęcia, bez pestki koncentrycznej - bez przyszłości zcieleśnienia! Pojęcia jednowymiarowe, ale za to akredytowani, patentowani prowodyrzy, woźnice, kapłani "naszej" niby to kultury, roznoszący ją w zardzewiałych blaszankach sardynkowych.

Nic dziwnego, że nas gonią, gdy podejrzliwi będąc chcemy definicjom i słowom zaglądać pod kiecki, gdy kłócimy się o to czy dane słowo ma łydki pod spodem, czy tylko my cierpimy na dobrotliwą głupotę.

Oni mając za sobą tysiąc lat Chrystjańskiej pokory i potulności, gdy poprzez cały warkocz zaślepionych pokoleń Polak mógł się komunikować ze swoim Bogiem tylko za pośrednictwem zorganizowanych modłogniotów, chcą aby dla nowych stron historycznych brać dyrektywę od czczych autorytetów, by na rozrost rasy brać wskazówki od sprośnych bezpłciowców, by sztuce miarki dawali estetyzujące głąby, by definicje, ten kościec przyszłych idei i ideałów, brać od autoryzowanych śmieciożerców wałęsających się po gnojowiskach u podłych i cuchnących kultur.

Radzą, by od mumii, żyjących tylko z przyzwyczajenia, brać treść dla życia a zachęcają, by bose stopy żywych prowodyrów gwoźdźmi wątpliwości przybić do wytycznej a tak tragicznie niecierpliwej drogi.

Czcigodne woźnice naszej kultury, nie tylko porzucili wóz obowiązku swego powołania ale radzą nap, niedowiarkom definicje zatęchłe, podstępem ojcowskości sceptycznie wykazują niestosowność korzystania z człowieczego prawa, robienia nowych. Dla "świętego spokoju" radzą przyjąć trociną wypchane pojęcia przez uczone plewopisy, popularnie wykłapane frazesy, "creda" wylalczone przez teoretyczne „irectusy" intelektualne. Ich pozycja społeczna winna być nazwana: populardą.

Słowo to jest wielka i ważna "rzecz". Słowo, jest, z dziedziny pojęciowej, nagłówkiem definicji. Definicja jest fundamentem Idei. Idea jest dynamem kultury. Brak świeżych definicyj usypia, zardzewiałą kulturę uczuć w społeczeństwie (oddziaływacze społeczni), jeżeli jeszcze się jakieś idee wałęsają to są one przeżytkami, żarówkami wypalonemi, zaś brak idei jest powodem upadku kultury.

Na to, by Idea chwyciła miasto, publikę, społeczeństwo, naród za serce i za mózg, musi ona być opartą na świeżych definicjach, gdyż serce i mózg na jednej stronie a Idea na drugiej, stanowią jakoby dwa komplementarne elementy chemiczne. Tak jak dwie grupy chemiczne, jeżeli są oddane sobie na wspólne działanie i mają z góry określony pewien ciąg życia (reaktywności) tak i serce-mózg a Idea mają  ciąg żywotności wyznaczony przez prawa reaktywności. Gdy definicje są stare (niedokładne) wtedy Idea-bateria przestaje więzić w sobie cichą dynamikę i serce, mimo że może dotykać "na goło" Ideę, jak usta w usta, to przestaje ono uwalniać tężyznę rasy i przestaje być żarówką. Nastaje wtedy i dalej ciemna martwota roznoszona przez uczone głąby, do najskrytszych szparek, nawet ludzi zdrowych co kryją w swych sercach, jak kontrabandę, pozostałości wrodzonej mądrości - czyli instynktu samozachowawczego swej rasy.

Dziś w Polsce, jak na "nuworyszach" i dorobkiewiczach buduje się przyszła narodowa arystokracja, tak na ciemnych ludziach, na nieprzekształconych samoukach oprze się nasza narodowa kultura. Na nas, "zarozumialcach", na moich chłopaczkach ze Szczepu, na mnie i na innych krnąbrnych a hardych barbarzyńcach, co jak poganie kryjący swe bogi prześladowane w zanadrzu, ogrzewający je swem żywem mięsem tak i my, chamskie synki, kryjemy przed wami tych parę iskier zabłąkanych pod naszą lewą pachą, tak my, pazurami musimy się dogrzebywać siebie z po pod śmiecia naszej cudzyzny, by od się dowiedzieć jak nasze ojce wyglądały, co zamierzali w głowie a co w piersiach pieścili. Siebie uczymy się słuchać, by od się dowiedzieć czy nie zostawili nam jakiegoś testamentu, boście jak zdrajcy fałszowali, nam rasowe przekazania, sprzedali duszę naszą, że dziś, jesteśmy jak puste dzwony.

Do się musimy z radami zwracać, z się świątynię stroić, by usilną pracą wypełnić ją jak jajo znamiennym płynem, by duch się w niej urodził, by prowadził inne Słowiany - nasz Światowied.

Słowo to nie drobiazg, nie buteleczka z napisem, lecz płyn w niej. Dla tych co posłusznie przyjmują odziedziczone definicje, buteleczka jest treścią, zaś jej zawartość jest bezkrytycznie tykana. Lecz nie dla nas co pieniacko obstajemy przy naszem prawie wypełniania buteleczki słowa swoistym znaczeniem tych próżniejących naczyń treścią naszego indywidualnego, a zatem rasowego, odrozumowania sekretów życia.  

Słowa są opaską pojęć co świat ponad-zwierzęcy uwidaczniają światłością myśli pionowej. Gdyby nie podejrzliwość tych co nie wierzą "na słowo" i ich walka o przeradzaniu tychże słów treści, gdyby nie ich przecieranie ócz by czystszą dowidzieć definicję i zmazać stare, jakoby parę z szyby okna, by widzieć bez złud tradycyjności, tobyśmy myślą nie wystrzelali ponad poziom głów naszych. Pełzalibyśmy wzrokiem po zewnętrzni zjawisk, ponuro szukając powodów naszego wiecznego lęku i nadal myśleli tylko żołądkiem.

Nie mówię o słowach będących nazwą rzeczy, lecz o tych co są symbolami, skrótami pojęć. Iż samo słowo będzie innem znaczeniem wypełniane w różnych epokach. Wykazicielami epoki jest gawiedź intelektualna, bo jej umysłowość jest pianą czy burzywą współczesnego życia. Wykształceni ludzie, profesorowie (wiedza platoniczna) i zawodowi specjalizatorzy nauki wywodzą swą zdobytą godność pozorową z książek. Nie będąc twórczymi nie są zdolni znaleźć swych własnych definicyj, więc niewolniczo stoją w obronie tego, czego się mozolnie nauczono.

Klasa wykształcona, tak zwana "inteligencja", profesorowie i specjalizujący "naukowcy" są najkonserwatywniejszym elementem narodu. Z lękiem patrzą na wszelkie nowe objawy życia i zwalczać będą każdą nową propozycje przemian socjalnej natury, musieliby panowie wracać do uniwersytetów, kuć, zapamiętywać cudzą mądrość życiową, by zdać ponowne egzaminy, otrzymać doktoraty, by przynajmniej z tą mizerną gwarancją lękliwie wyjść na ulicę do walki o byt, lecz mimo to nie dać innych dowodów prócz tych że są kalekami społecznymi, gapami, ciapami, niedołęgami - czyli teoretykami. Bronić, sławić będą wszystko co, co im "w książkach" czarnem na białem podały im podobne autorytety, lecz im genialniejszy pomysł tem więcej trachać się będą, tem pewniej wrogi stosunek zajmą - by zwalczać wielkie podarki samotnych wymyślicieli.

Gdy Bell pierwszy raz demonstrował aparat telefoniczny wobec największych uczonych.,  gdy każdy po kolei usłyszał głos w słuchawce, posłali cichaczem odźwiernego po policję, by "szarlatana" aresztowała. Stało się to prawem bardzo logicznem, oni wszak są profesorami, uczonymi, autorytetami, co oni wiedzą jest absolutną prawdą, zaś czego niewiedzą to już samo jest dowodem że tego w ogóle niema.

Gdyby chłop polski nagle znalazł się w wielkomiejskim ogrodzie zoologicznym i zobaczył wysokie łaciate zwierzę o strasznie długiej szyi i przednich nogach i przeczytał tabliczkę z napisem "Żyrafa" to by powiedział: "E! co oni tam bedom mówić, niema takiego zwierzęcia". Bo egzystują tylko te, o których on wie! I koniec!

Wykształceni, inteligencja zawodowa, profesorjada, popularyzująca wszystko to, co w tyle pozostało, na drodze postępu, czyli wszyscy ci, których zwę „populardą", są tym elementem, który zachowuje to, co było dawno zdobyte, uparcie jak zahipnotyzowani żołnierze. Lecz  z tej samej ich natury wynika, że będą chronili dostępu nowym ideom.

Postęp narodu, który zdobył wolność może przyjść tylko od strony ideowych zwarjowańców i od publiki, z której rekrutują się ci samozwańcy. Publika jest w Polsce idealną, gdyby nią nie była nie byłoby "Strzelca" przedwojennego, nie byłoby Legionów, nie byłoby drugiej Polski, leją krew tylko za przeszłość, w którą wierzą, lecz nie stać ich na wiarę w przyszłość a w co nie wierzą, gotowi są przelewać tylko płynne słowa z katedr, z książek, z ambon.

Mądrość się wyczuwa instynktem, nie doktoratami i czczą inteligencją, toteż w Polsce publika, ulica, dom, rodzina zawsze w mig rozumieli co jest godnem ich poparcia, ich serdecznej ciepłoty.

Tylko profesorjada, zbędni intelektualiści, lizusy obcości, muszą matematyką dojść do przekonania, z autorytetów osiągnąć kiwnięcia głową, ale na nieszczęście w książkach jeszcze "nie stoi" o tem co będzie za tysiąc lat, a więc! ogon między nogi i drań chwali bogi, lęk im kręci flaki, tchórzem fraki podszyte.

Treść słowa, czyli definicja, często innokrwista, odrębnie stylowa w swym psychicznym podkładzie, organicznie po swojemu złożona w swej logice; każdą inną drogę wytykająca ku swoim rasowym szczytom, to jest nasze testamentowe, spadkowe przykazanie, by myśl się nie błąkała i wrócić mogła do swego świętego ognia, by syny marnotrawne pokrzepić i ogrzać mógł - po wędrówkach w krajach cudzego zimowania, w przepaściach obcego zwątpienia.

Definicje nowe: to armia fanatycznie posłusznych Idei rycerzy, to zastęp przenikliwych pionierów, to ramię narodu jasno-twarzych budowniczych, to linia mesmeryzujących kapłanów idących gęsiego, by nizać prostaków na gładkie słowo, to krecia "tyralierka" agentów podstępnie sunących ku osiągnięciu naszego narodowego, czy indywidualnego celu.

Okrężną drogą, kłócenie się o doskonalsze definicje, to jest targowanie się o jaśniejszą przyszłość naszego narodu, to jest wtykanie nowego serca w jego niechlujne, nieskoordynowane cielsko.

Gdy nowe a doskonalsze definicje się zradzają to i najcodzienniejsze słowa przybierają na znaczeniu, to i język nasz się zbudzi i przestanie się tłuc po pustej głowie "Społeczeństwa" jak w gębie lunatyka, to i myśl społeczna frunie ponad rynsztoki, stoliki kawiarniane, dzienniki, ponad dachy, by widzieć i rozszerzać nasze narodowe horyzonty.

Wtedy to, wtedy, naprawdę wychowamy sobie po raz pierwszy Społeczeństwo, nie tylko w tytule, lecz i w przysłudze, Bo dotąd mieliśmy tylko wzniosłe jednostki i szlachetną publikę, to jest naród (narodem miasta jest publika, publiką państwa jest cały naród).

Dotąd Polska miała pozorowiczów, populardę, lizusów obcości, tchórzów cywilnych, lecz społeczeństwa jeszcze sobie nie wyhodowała. Definicje wysyłają myśli skojarzone z całym arsenałem narzędzi nieubłaganie ścisłych, broni nieodpornie ostrej a zajadłej, arkanów chwytających "z przeciwnej" strony, niewidzialnych a szlachetnych w pobudce.

Lub te definicje, odziedziczone, co to jak armia z ołowiu lana, której żołnierze powieki mają pozrastane od dziedzicznego drzemania, krocząca krokiem rozmarzonym, automatycznie wymacując tempo komendy zmarłych oficerów stopami zdartemi od próżnej kołowacizny. Słowa o dawnych definicjach, to proch usypiający życie serca i mózgu a zatem narodu i jego kultury. Słowa, niby to, zawierające pojęcia społeczno fundamentalne, to te harmaty Wszyszko Bohusza, to wierny sługa czyniący łoskot w wielkim herbowym domu swojego pana, silący się ukryć przed żywymi sąsiadami śmierć jego, by nie zwęszono że wymór zabrał już ostatki wielkiego rodu, by myślano, że ktoś tam jeszcze panuje, oprócz wnuka idioty inwalidy.

Wasze słowa definicyjne - pojęciowe, to wysoko-szumne frazesy mierzydeł pojęć kultury zapadłej, lecz wypisującej na swych bramach "Liberté, Égalité, Fraternité".

...stosownie do trafności i jakości danych definicyj, takiemi będą rycerzami, lub lunatykami: słowa nasze. Po nich poznać społeczeństwo, w którego służbie są one. Po nieścisłych definicjach poznać można czy ono śpi, czy też swą przyszłość tworzy na jawie.

Słowa są łyżkami co strawę wokoło stołu obnoszą. Strawę-ideę albo w jej braku samem obnoszeniem przypominają „łamanie chleba" gnojowych parobków, gdy kapłanów nie stało. Czasami, gdy zima wśród narodu zamroziła oczy, są one jak te psy św. Bernarda, z pod śniegów nieczucia duszę jemu wygrzebują i pod słońce stawiają - częściej jednak są one, gdy wiosna nadejdzie, gdy z boku przegniłej wierzby młodorośle wystrzelają, gdy lud się przebudził i do nowej historii, sposobi; włóczą się jak echa, pokutując między żywymi, śpiąco podają swe wypaczone znaczenia budowniczym Drugiej Polski, by wedle tych planowali, niemi mierzyli.

Słowa, które służą swą zawartością w dziedzinie poglądowości są jakoby klockami z urywkami jednego obrazu, z których dzieci-ludzie układają dany ideał. By nie było próżnego biegania za cudzoziemskiemi radami, by społeczeństwo nóg nie zdarło w gonitwie za pozorami metafizycznego ideału, by po próżnicy, jak pszczoły co instynkt powonienia straciły i skrzydełka zdzierając kałużę bez miodu znajdują, również w intelektualnych akrobatykach nie zaspokoiło swych tęsknot ku spełnieniu swego rasowego sprawunku - trzeba tedy podawać już gotowe klocki, każde z wyznaczonym znaczeniem, urywkiem przewidzianej całości, by złożywszy je razem odkryli obraz-Ideał i sądzili, iż jest on ich indywidualnym tworem - skoro go sami i z "luźnych słów" w logiczną całość zlepili.

Idee,są tylko: ułamkiem danego Ideału.

*******
Nie spotkałem jeszcze jednostki, namaszczeńca czy też posługaczki hotelowej, twórcy czy teoretyka, człowieka użytecznego, czy też profesora, którzy by razem, czy też z osobna nie przyznali się do niańczenia jakiegoś "Ideału". Naturalnie każdy Ideał jest czemś "wzniosłem" a zatem czemś wyróżniającem i ta chęć wyróżnienia się z przeciętności wydyma westchnieniami worek cielesny nawet najnędzniejszego mięczaka społecznego.

Raz choćby usłyszawszy to słowo, zasłaniające próżnię wewnętrzną, jaskrawiące jałowość nieurodzonych uczuć, będzie nosił je odtąd jakoby perłową szpilkę do krawatu, przy każdej sposobności i przy każdej koszuli. Każdy z "Idealistów" będzie je stosował do odmiennych uczuć, innych ambicyj, lecz nie upuszcza już tego tak łatwo zdobytego świecidełka i o widoczność jego dbać będzie, jak syn "pachciarza" spieszący z pokazaniem swej metryki świadczącej o jego książęcem pochodzeniu.

Pod kiecką słowa Ideał, popularnie miętoszonego w gębie żującej obrok, czy przechowywanego między złoconemi tabakierkami z czasów "Króla Stasia", kryje się zwykła ludzka tęsknota ku czemuś co nas wyniosłoby w inny, a lepszy przypiecek zadowolenia z siebie samego.

Człowiek fizycznie (rasowo) bogaty, uczuciami wielosiężnie zainteresowany będzie miał tęsknotę, poza samobytną, ku ogólnoludzkiemu udoskonaleniu życia i bycia, inny zaś, biologiczny mizerak, podświadomie dopełniać będzie swe biedniarstwo osobowe ambicjami kruszynkowemi, na jakie mu zezwoli jego przeprosinowy stosunek do życia, a zatem, by nie zobowiązywać się ponad swój kapitał duchowy, również będzie miał Ideały (liczba mnoga). Po rozebraniu tychże, jak cebuli, do ich właściwej treści, znajdziemy ambicje: "czerwona kamienica", "żonie perły, sobie lakierki", "zostać profesorem", "jeść i spać w słoninie", dożyć pensji i ze czterech orderów Restitutej.

Każdy, kto z czegoś jest niezadowolony, kto z semicka za coś się ku czemuś krzywi, ten zwie te "cosia", co jak grabie obiecują mu z poza płotu, z cudzyzny przyciągnięcie pieczonej kury, bursztynem napychanej: Ideałami.

Godnym nieidealistą jest człowiek zadowolony z życia. "jakie jest", dajmy na to, jakiś polski uczony, który żywot swój poświęcił wzniosłym studiom nad liczeniem drapnięć. albinosowej pchły, hodowanej na końskim chrzanie od 2.732 pokoleń, drapiącej się lewą nóżką za prawem uszkiem podczas pełni księżyca, na wapiennej skale w Północnych Beskidach, którzy żyją dla "świętej sprawy, czystej nauki—dla nauki", by wielkiemu swojemu narodowi ofiarować swą uczoność a "w zamian nic od niego nie żądać.

Mylę się jednak, boć i on ma swój Ideał, wszakże marzeniem jego jest zostawić po sobie tysiąc tomów "O Pchle Albinosowej", a w nich dociec tak niezgłębionej głębi żeby mógł się tylko jeden jemu równy geniusz znaleźć, co by przeczytać i, zrozumieć go mógł i zdążył skończyć zanim sam umrze jako największy uczony Polski, co potrafił to uczynić.. Nawet szczęśliwym się czuje że korzonkami się żywiąc Polsce może służyć.

Polska ma sporo takich samobiczowników, takich niezgłębionej uczoności pustelników (słowo pochodzi od „pustka”), cierpiących przez "czystą naukę" (rodzona siostra - "sztuki dla sztuki") żywoty nędzarzy (psychicznych), znoszących brud swej jedynej koszuli włosiennej, oddających się lepkiej patologii ascetycznej, obnoszących zieloną smutność swych męczeńskich twarzy niby to zwiędłą ostrygę na widelcu, i chwaląc się tą pozaziemską zdobyczą. Jednak mało ich widzi wiecznie gotowa przyjąć prezenta Polska, bo z ulic twórczości społecznej usuwają się, zrażeni "wulgarną" rzeczywistością i jako uciekinierzy życia zamieszkują jaskinie uniwersytetów, kanały ścieków kultur, które były, strychy rupieciowe wygasłych ideałów.

Ludziom wysubtelnionym przez oczytanie się w wydelikacającej literaturze poetów (teoretyków życia) w ich jednowymiarowej duchowości, odpustowych słowach, pozorowej głębi labiryntu mistycznych omamień, ludziom dla których słowa "Wolność Polsce" i przestały mieć już potrzebne znaczenie wobec Jej stania się ciałem, pozostała po tym narodowym Ideale, w spuściźnie otrzymanym po Kościuszce, Mickiewiczu i Piłsudskim próżnia!

Koń, co źrebiem już w chomącie się urodził, co poprzez swój wytężny żywot wóz brzemienny ciągnął i nagle, pod koniec doczesnej... (tekst nieczytelny) ...starość swoje zobowiązania jest wypuszczony i odpocznienie, już nóg sprostować nie umie, a i stać na poziomej  ziemi, za bardzo w przód się i na pysk upada. W chomącie się urodził, sieczkę z plewami jadał, więc złe maniery ma i stęka z przyzwyczajenia, gdy sięga po koniczynę, a na łąkę wchodzi z chomątem na szyi i z wędzidłem w pysku. Kaleką jest bez wozu tak jak i oni bez ich ideału, do którego przywykli, kalekami nagle zostali.

Tak łabędź, jak gdyby za karę, po ziemi się żałośnie gramoli, gdy mu nagle ktoś z pod kupra staw spuści, tak jaskółka do ziemi przylepiona bezradnie stoi, gdy kraj swój, powietrze, z pod skrzydeł wypuści. Rodzili się dzbankiem, by w nich woda była, nie im we dnie historia dziurę wytrąciła, a pustką przepełniła. Czując ją w sobie, innych o nią winią. Cudzoziemcami są między nami, bo tylko w gościnę z Pierwszej w Polskę Drugą przeszli. Zamiast obywatelstwo przyjąć i czuć się u siebie, chodzą pół-zakryci popiołem dawnych płomieni, dwuręczem dzierżą łachmany skruszałych ideałów, w głowach kolebią zatwardzenie poetycznych pretensyj do życia.

Jak różki ślimacze, ich wrażliwość cofa się od wszelkiej „twardości urzeczywistnienia się Polski Drugiej. Przecież Mesjanizm im inne obiecywał kresy. Gdzież miłość, gdzież harfy, strumyki ultramarynowe, gdzież to całowanie się z sąsiadami Polski? Czy to jest ta Wolna Polska, o której mglisto poeci śpiewali?

Nie przyzwyczajeni opierać swe tęsknoty na rzeczach realnych, nie mogą przeżyć, że ich "Ideał" został przemieniony na Ideje, na matematycznie, zimno obliczane plany, zamierzające się swą świadomością celów, przeciw mgławicowej przyszłości.

Tragedia ich sytuacji jest spowodowana przez nieświadomość znaczenia niektórych utartych definicyj i przez ich brak odwagi, by zdobyć się na odcyfrowanie naszej dzisiejszej prawdy w pojęciowych założeniach - by na miejsce tychże podać nowe a ściślejsze znaczenie archaicznym słowom.

W popularnem, a zatem i tych co spopularyzowali swój niedorzeczny sposób położenia, w przyjętem rozumieniu słowa „Ideału jest to, co można ściślej wyjaśnić przez napomknienie czem on nie jest. Tak jak bezpalcemu ślepcowi można by okrężną drogą wytłumaczyć, że „sieć, jest to wiele-wiele dziurek powiązanych nitką.

Wnioskując z reakcji ludzkiej, z tego co ją do bohaterstw i poświęceń pobudza, dochodzi się do przekonania, że Ideałem może być tylko coś niedotykalnego, nieokreślonego nawet w przybliżeniu. Niech tylko wielki Komendant narodu zdejmie ze swych ramion skrzydła husarskie, niech natchnioną dramatyczność swej bohaterskości zamieni na mozol codziennej troskliwości idealnego obywatela, niech swym rycerzom z garści wyjmie miecze błyskocące, a w zamian łopaty, miotły i siekiery rozdzieli, niech sam zamiast zbroi fartuch rysownika nadzieje i plany dla osiągniętej już Wolności w skupionej cichości nakreśla, niech pośle byłych wyznawców na robociznę mozolną budowania dróg, mostów, kolei, fabryk, a opuszczą go subtelnisie wydelikaceni poezją wielkich wieszczów, bo ci o Ideale śpiewali, a dziś w Polsce jest miejsce tylko na Idee.

To nam tłumaczy masowe opuszczanie kadr Wodza, bo on amarantowe sztandary walki o Wolność do szafy z naftaliną wraził (mogą się Polsce jeszcze kiedyś przydać), bo on zna swój naród, a "Ideał" na kowadle płozami formuje, dalekie nakreśla granice, ożyla go krwią, robi miejsce na serce, a w nim nastraja młodego ducha, wymierza rozpostartość ramion, a w głowie obudzonego kolosa zapala ogień państwotwórczej misji.

To ich oburza, bo prozaiki życia i ,dnia dzisiejszego nie umieją wiązać z Ideałem dni upadku i niedoli, więc tego, co stał się pomostem spinającym Pierwszą z Drugą Polską winią, - winią za swoje  kalectwo.

To tłumaczy masową ucieczkę przeduchowionych subtelnisiów w objęcia społeczno-bójczych Teozofij, eterycznych narkotyków, mistycyzmów łatwego uduchowienia i nirwanowego mruczenia za zapieckiem, z daleka od jędrnej rzeczywistości, użyteczności ludzkiej i współżycia ze żywymi.

Czemże jest Ideał jakiś i wszelki Idealizm, jeżeli on do utylitarnego celu nie prowadzi? Czemże, jeżeli nie wiedzie do takich czy innych korzyści człowieczych? Chyba religią, Ideałem dla Ideału, Nauką dla Nauki, Sztuką dla Sztuki? jeżeli dany Ideał nie jest tylko ścieżką do korzyści jakowychś, które by ludzkości służyły, jeżeli jest tylko wymówka, dla bezcelowych ceremoniałów, jakiemi są wszelkie metafizyczne Sabaty, niby to sposobiące polską zgalarecialą "inteligencję" ku bezwymiarowym podróżom reinkarnacji pozaświatowej: tedy, u pioruna jest on li tylko psychologiczną ucieczką życiowych zawiedzeńców od kanciastej rzeczywistości, dziś, w Polsce Drugiej, wymagającej również! przemiany i naszych istot, pojęć i wierzeń.

Ideał taki, jest tylko niezbitym dowodem rezygnacji i wystrajaniem się pokolenia neurasteników w teatralne bibułki tego końcowego aktu ich marnej a zbędnej egzystencji,

Przeciętne umysły ludzi wykształconych (tych co rodzili się ze kształtem osobowościowym lecz "wy—kształceni, wy—paczeni” zostali) będąc niezdolne obcować z Ideałami są przeto przyzwyczajone służyć przykazaniom nieokreślonym (mistyka) nieścisłym i niewidzialnym, ale tylko tak długo, aż te nie zaczną kiełkować wśród ludzi rasowo zdrowych i rozwijać się w formuły rzeczywistości i praktyczne plany. Tacy są Idealiści.

Ideowcy są to ludzie społeczno-twórczy, świadomie zmierzający ku realizmowi, ku mechanistycznemu sklasyfikowaniu Świata ludzkiego i wszechświata boskiego, mają wzrok zwrócony ku dołowi ziemi, bo troskliwość czyni ich odpowiedzialnymi wobec samych siebie za to, co ma być. Patrzą ku ziemi, bo na wyżynach swej doskonałości stoją. Bo rodzili się z krzepkością rasy, więc przyszli, by dać.

Ludzie przyziemni, których zwię typem "poziomym", choć w większości należą do kasty najoświeceńszej, lecz przetrawieni czczym intelektualizmem wy—kształcenia, ciążą ku Ideałom i tychże poetycznym (kłamliwym) wzniosłościom, by zadość uczynić swym poufałościom demokratycznym, uda z bóstwami trzeć i z tej samej tabakierki "porozumienie pospolite" zażywać. Ci tysięczni Idealiści muszą patrzeć ku górze, ku duchowości, ku mistyce celów nieokreślonych, bo rodzili się w chudziźnie ducha, są spożywcami, czołgają się po ziemi, choć sztukują poziom swych serc poziomem zapożyczonym w labiryncie uczoności, w cmentarzyskach wielkości odeszłych. Rodzili się jako Ilościowcy, więc by ukryć swe pochodzenie tylko Ideałom służą, a Idee służące nam na ziemi zwą obrazoburstwem i parodią świętości. Wiecznie ku górze spoglądają, bo przyszli by brać, by otrzymywać z góry, by z zewnątrz przyjmować, zamiast dobywać z siebie.

Ludziom prostaczkowej umysłowości na nic by się zdały wołania do boju o wolność gdyby rodziciel Polski Drugiej zamiast krzyczeć "Naprzód! Za Wolność Polski!" powiedział spokojnie "Obywatele! aby Polska miała trzydzieści tysięcy pociągów, abyście mieli małe domeczki z ogródkiem, a w nich żonę dobrotliwą i zdrowe dzieci, aby Kraj nasz sięgnął tylko tak daleko, jak sięgnie nasza kultura, aby wszystkie ulice miast i Wsi były asfaltowane! Naprzód Obywatele!" - Na takie słowa odpowiedzieliby posłuszeństwem tylko budowniczowie, za takiem hasłem poszliby ludzie myślący, to znaczy jednostki twórcze - bo myśleć dobrze mogą tylko ci co są wydajni.

Ludzie prości, chłopi, gdaczący intelektualiści, żołnierze, nie poznają Chrystusa, gdy między nimi w przebraniu chodzi, oni go skorzej w opłatku szukają, lecz na żywego krzyż będą strugali. Ci sami Ideału nie poznają, jeżeli ten aureolę złoconą w zachrystii zostawi, a wyjdzie przerodzony w Ideach nowych, co mierniczym zostaje i ludziskom drogi wytyka, by ich zawieść między bogi.

Ideałem dla wy-kształconych prostaków może być coś złoto-mglistego, lecz w czerni nawet nie kryje się na tyle materialistycznej rzeczywistości, którą dałoby się skryć we wróblim dziobie, choćby jako ziarno. Jeżeli Ideał zaczyna być użytecznym: opuszczają go, by ponownie szukać wydelikatniającej atmosfery choćby importowanego Ideału, rozmyślnie Polsce zastrzykiwanego dla podcięcia siły żywotnej, a zaszczepienia fatalizmu przez Teozofie i inne subtelne narkotyki.

Słowa, jak "Wolność", "Równość", mają więcej pobudliwości w sobie dla ludzi raźnie myślących, aniżeli fotograficzne przedstawienie rezultatów tej wolności, wykwieconych w formie tysięcy szkół; tysięcy cudownie funkcjonujących parowozów. Tych byłych entuzjastów, a często nawet męczenników „za wolność", funkcja się skończyła, ich specjalnością było miłowanie i nawet umieranie dla "świętej" abstrakcji, lecz wrodzy nawet są ziemskiej rzeczywistości, bo sarni nie przerodziwszy się w nowych ludzi nie zdolni są ni pojąć, ni zauważyć tej metamorfozy w przemianie Ideału w użyteczne Idee-plany. Ideału nie poznają, gdy ciałem się staje.

Podobni są oni larwie sadzawkowej, z której po paro-letniej egzystencji podwodnej jako inny robak już wyfrunęła młodzieńcza ważka ku niebu, daleko, a ona mimo, że już tylko łupinką przeźroczystą została na krawędzi basenu, choć formą swą przypomina życie, to jednak pieści w swem martwem określeniu tę pustkę, po byłym Ideale co przerodził się w rzeczywistość i opuścił swe ciasne pieluchy.

Tem prawem psychologicznem, przez brak odwagi do rewidowania naszych definicyj, dzieje się to, że, w większości, ci co "za wolność" przed wojną światową walczyli, dziś zwalczać będą fundamenta i budowniczych tej już zdobytej wolności.

Słowo "Ideał" winno być przesunięte do słownika "spożywców" rozwoju wypadków i postępu, a wykreślone z rzeczowej mowy tych, co podejmują się agresywnej roli w stosunku do przyszłej narodowej historii. My młodzi obywatele Polski Drugiej) musimy zastąpić to słowo naszych rodziców słowem "Idea".. Bo Idea to jest projekt, to jest plan, to jest sięganie po wartości tu-ziemskie i człowiecze.

Ideałem były słowa bezwymiarowe "Wolność Polsce", Ideą "Strzelec", którego rozgałęzieniem były Legiony, następnie armia, następnie Państwo, a kwiatem tych gałęzi-Idei jest narodu wyzwolenie. Ale nie starczy, by tylko wolnym być, dziś nadszedł sezon orki i posiewu. Dziś Polsce potrzeba Ideistów, a nie ślamazarnych Idealistów. Dziś nie starczy rozlewać swą krew w przestrzeni kilku bitew, lecz być wojownikiem, co wypełniwszy cale swoje życie po brzegi gorącością swego serca, idzie rozwalać zastygłą lawę społeczeństwa, które zadusza swą skorupą ducha w narodzie. Dziś trzeba nie milionowych armij Idealistów zahipnotyzowanych sakramentalnym frazesem Ideału, lecz kilkunastu bezwzględnych Ideistów wojowników, co wyrąbać się podejmą przejście do życia, poprzez tunel zawalony stojącymi trumnami rozkład ziejących augurów naszej nibyto kultury.

Wersalską kulturą królewskiego "żigolota" Stasia, zdemoralizowanej hałastrze, swoim współczesnym, Mickiewicz narzucił swój Ideał Narodu i Wolności, Sienkiewicz nadal mu wyglądu możliwości ożywiając wielką a heroiczną przeszłość. Piłsudski ten Ideał na ziemi postawił, dał mu karabin do garści, pchnął do wypełnienia czynu. Czyli, że wymienił go na Ideę, na Pomysł, na Czyn.

Kto nam dziś z byłego Ideału łupiny, jak wzór przed oczy przywodzi, bo go łomot roboty razi, bo zachłanność przemysłu wielkiego oburz; bo zwycięstwo żywotniej szych nad intelektualistami, w bezwzględnej gonitwie bytu polepszeniem przeraża, bo "nuworysze" (przyszłość narodu) kulturalskich (plewy za progiem klepiska) spychają do kątów, niechaj się budzi, jeżeli potrafi, lub między martwe wraca.

Słowo "Ideał" należy do określeń mistycznych i wcale nie jest zrobione z metalu. Strategik przemyśla według swej armii i przewiduje to u przeciwnika. Matematyką wymacuje wrogowi ukryte pozycje, przykucłe za ramą horyzontu.

Czyli, czysty a zimny interes, kalkulacja przeciw kalkulacji, jednocześnie żołnierze gnani musem swojej wiary w Ideał, gnani uczuciem gorejącego patriotyzmu, biegną, by ginąć i ginąć każą, by „sprawę świętą" zatknąć na dachu nieba, bo komenda była - "Za Wolność Polski"! - Lecz, gdyby była: "Za Dobrobyt, za Ekonomiczną Niezależność", to wykrzywiłyby się szeregi jak usta błazna, w cynicznym uśmiechu, a serce by im usiadło ze strachu przed śmiercią, przed śmiercią "za takie błahości" i zawarczałoby nieposłuszeństwem.

Żołnierz zapytany, o definicję tego sakramentalnego "słowa", za które on i innych tysiące w rowach pozostawią swe ciało w ofierze Ideałowi Wolności, zająka się, w domyśle zaplącze i nie powie więcej niżeli potrafiłby kredą nakreślić na swej dłoni, choć od żaru buchającego z serca jego, więdną bagnety nieprzyjaciela i na ziemię padają. Tam! na przedzie niebezpieczeństwa on to wytłumaczy, tam! przed pajęczyną z kolczastych drutów on wytknie znaczenie próżnym słowom Ideału. Tam jest wymowniejszy, mimo że - bez doktoratów.

Jeżeli do Ideału nie są przyczepione drogi do jego osiągnięcia, jak wstęgi do korony uwitej ze zboża, jeżeli nie wytrzyma przetłumaczenia na język codzienny a pożyteczny, to kpijmy z niego, bo należy. do tej bandy sprzecznych frazesów, jest nową kępą intelektualnego łupieżu.

Jeżeli Idealista nie jest zdolen przetopić swych wzniosłych frazesów w formaty suche i jasne plany, to wymarszu pospolitego poparcia u publiki (czyli narodu) się nie doczeka sam jeden jako Idealista, niczego nie zdziała. Musi pierwej zostać Ideistą, czyli sposobiarzem.

Na to, by inni zostali wykonawcami danego Ideału wy myślicie! Musi przedstawić go w formie Idei-planów, związanych z sobą, grupie kilku realnie myślących pośredników, aby przy ich współpracy przemienić tę mgławicowość stadowego Idealizmu w skoordynowany Ideizm obywatelskości..

Zjawia się nagle potrzeba nowego określenia, odróżniającego tych, co będąc sih1 samozachowawczym instynktem swej rasy, umieją znieść Ideał z mistycznych wyżyn do życiowej powszedniości i sami się zaprzęgnąć dla dobra narodu od tych, co dopiero byli obudzeni przez Ideał z drzemki myślenia żołądkiem, czyli oddzielenia tych, co Ideał w Idee zamieniają, nazwą Ideistów.

Ofiarni swem życiem i pracą obywatele, żołnierze i cała ludność patriotyczna - to Idealiści. To ci których charakter myślenia jest kierowany wskaźnikami serca (termometr rasowych inklinacyj). Ich umysł ma korzenie w sercu. Ideiści, to ci, co planowością i rozmysłem poczucia odpowiedzialności wobec nadchodzącej histerii każą sercu tak odczuwać, jak mu każe doskonałość obywatelskiego rozsądku i zdolność przewidywania.

Idealiści to ci, co Boga w opłatku szukają, oprawionego w platynę, diamenty i złocidło eldezjastyki. Ideiści to ci, co chcą niebo na ziemi zaszczepić, a Pana Boga między ludzi wprosić, by podatek naszej miłości dla Siebie zbierał od nas, ale w monecie ofiarnej służby narodowi, a przez naród ludzkości.

Na to, by słowa nabrały im przynależnej ważności i życia, muszą niektóre z nich, być wypaproszone i wypełnione ponownie nowem znaczeniem. Trzeba podać społeczeństwu nowe miary pojęciowe, by te swą świeżą trafnością zostały nowem źródłem uczuciowej pobudliwości, sprowokować nowem oświetleniem uwagę młodych zastępów wolnego pokolenia obywateli do niepoznanych jeszcze problemów, by zrodziły nową żarliwość Ideistyczną.

Zmienić definicje pojęciowe, a zmieni się. osobowość słów, i w ten sposób dokonać przeorkę uczuć, co zasklepiły się ugorem czczego mądralstwa i chwaszczącego nam kosmopolityzmu intelektualnego. Przeorkę zrobić, by nie doktoraty kasty beztwórczej klasyfikowały nam zamiary na przyszłość, lecz surowy rozsądek tych, co są mądrzy swymi niezawodnym instynktem zdrowych barbarzyńców, Przeorkę zrobić, przez wyznaczenie socjalnej i społecznej pozycji teoretykom profesorskim, papierowym autorytetom naszej kultury, by wyblakła i wypłukana wierzchnia warstwa rasowa była zastąpiona przez tę soczystą wydobytą z pod spodu. Źle się będzie działo tam, gdzie uczoność zastępuje mądrość. Na to przecież mamy uniwersytety i inne wyższe uczelnie, by sztucznie naprodukować "mądrych" ludzi - a w zamian otrzymuje naród tępych mądralów, którzy w najlepszym razie zostają, nowym zastępem teoretyków. (Nie mówię tutaj o naukach ścisłych, jak medycyna, inżynierie i t. p.) Nic zadziwiającego, że wykształceniec wie więcej od naturalnie mądrego człowieka, lecz jeżeli ten ostatni jest mądrym bez wykształcenia to znaczy, że on myśleć potrafi, że należy do twórczej warstwy socjalnej, że przez niego jego Ziemia potrafi mówić, że jest rasowcem i użytecznym w swym sądzie. Wykształceniec teoretyk, jest na wyższej pozycji społecznej, będąc beztwórczym typem, ma specyficzną zdolność do wsiąkania w siebie, jak gąbka prawem kompensaty wszelkich odpływów cudzej mądrości. Przez niego jego rasa nie umie mówić, bo zanikł w nim instynkt naturalnej inklinacji, przez niego tylko mówi cudza kultura, wiara w przeszłość i niewiara w siebie samego, a zatem zwątpienie w przyszłość swojego narodu.

Trzeba z pod warstwy wyblakłej, wydobywać hardych barbarzyńców i ich ku przodowi wysuwać, by z nich wyhodować nowych Ideistów, aby w Ciało Słowo zamienili, by abstrakcja stała się człowiekowi przydatną, by Ideał się tak twardym stał, że z niego iskrę wykrzesać będzie można, gdy rzeczywistość, jemu podobna, z siłą się mu przeciwstawi.

Przeto mówię wam młodzi Polacy, obywatele Polski Drugiej, Polski Wyzwolonej, nie warto na namaszczeńców czekać, ni odkładać z ceremoniałem, aż jakiś tam "krzak gorejący" komuś się w halucynacji kataleptycznej objawi. Nie mamy czasu czekać na to, by nam Opatrzność, gdy jesteśmy na rozstajnych drogach, "w rączkę" jak dziecinnemu gamoniowi wtyknęła kartę wstępu na arenę działalności reformatorskiej.

Reformatorzy to są ci, co„ już dalej u czekać nie mogą na nadejście wyczekiwanego wybrańca. To są ci, co sami siebie wybierają, co z niecierpliwości i napornego upragnienia sami ku przodowi występują i w zastępstwie spóźniającego się wybrańca, w siebie biorą to wyczekiwane prowodyrstwo.

Każdy wybrańcem może być, kto czystością uczuć i siłą przewidywania pierwszy wśród otoczenia waży się swą stopę postawić w koło publicznej uwagi. Jeżeli nie ogląda się po horyzoncie na nadejście Mesjasza, lecz w sobie nagle poczuwa "krzak gorejący", ten bez wysiłku zdobędzie uwagę swoich ludzi, ich wysłuchanie i do narodowej służby przyjętym zostanie. Takiemu i jemu podobnym naród oddaje buławę prowodyrstwa, bo kto prosto myśli i mądrze mówi, tego wysłuchają, a gdy wysłuchają, to muszą posłuchać. Naród własnowolnie kapituluje tylko przed mocą racji, bo przez publikę mówi inklinacja rasy. Sympatia publiki obala tekturowe zapory elity, wyblakłej warstwy kulturalnych teoretyków, przez których działa rozkład cudzych a upadłych kultur.

W Krakowie, a i Polsce całej, "nic się nie dzieje" w kulturze, społeczeństwo (ci co winni działać, ale się wyłgują narzekaniem) narzeka, nadziejne modły śle ku niebu, petycje do Departamentów, do Ministeriów, wyczekuje „Czyjegoś narodzenia, nadsłuchuje surmy zgubionego Złotego Rogu. Ku Zachodowi oczy wachlarzem wykrętów osłania, by tam uwidzieć wschód nowego słońca. Przestępując z "platfusu na platfus", spodziewa się zoczyć na złoconym wozie galopującego Mesjasza. Jeden po drugim winiącem spojrzeniem się ślizga i innych o swą głupotę posądza, na każdym innym widzi swe królicze uszy stulone, zamiast samemu się do roboty rwać, by innym dać, a on chce brać i dalej spać.

W inicjatywie leży "Czyn" - Reszta? to konsekwencje, które "konsumenci" historii lubią czynem zwać. Owoce "czynem" zwią, a przecież jest nim tylko sianie.

Wystarczy, by w małem gronie odych a myślących ludzi wywalczyć prawo nowemu znaczeniu, nowym definicjom, kilku ważnym słowom i jeżeli są trafne i ze silniejszej esencji filozoficznej, to rozpłyną się one w nowem społeczeństwie spiesznem tempem, jak pożar we wyschłym stepie, zajmie się cały kraj i pobudzonym zostanie nową falą twórczodajnej uczuciowości - ona bowiem jest motorem wszelkiej wzniosłości i woli do życia.

• słowo ożywione nową duszą, nowa definicja ma moc dynamitu i równa się ono pociskowi niewidzialnemu, wyrzuconemu w forty nieświadomego podstępu nieprzyjaciela - Wszak te wszelkie rewolucje i z nich wyszłe rzezie, na zagładę .starego porządku są niczem innem jak fanatyczną walką nowego dogmatu o wymianę definicji

• definicje "hodują" w nas specyficzny typ uczuciowości. Takim jest stosunek człowieka do życia i wszelkich jego przejawów, jakiemi są definicje - Kultury i cywilizacje są zatem tylko takie, jakiemi są definicje danych społeczeństw. Od nich również jest zależny rozwój czy upadek narodów. Ich trafność, żywotność, czy też ideolo2iczny fatalizm dodaje soków dla dalszej historii, lub też zamienia naród w niewolnika. a dzieje jego czyni równoznaczącemi ze wspomnieniami świetnej tradycji o zapamiętanej wolności.

• definicje są specjalnemi kluczami do naszej reaktywności, bo na nich opiera się nasza uczuciowość, nasze obrazy, gniewy, zgody, entuzjazmy takie albo inne będą nas pobudzały do takiego, czy innego reagowania na wszelkie objawy społecznego życia. Jeżeli zaś są przestarzałe, tedy społeczeństwo staje się gromadą śpiących manekinów, tak jak tuby z wygasłemi chemikaliami, niezdolnych już pracować na życie i zwapniających się w społeczną zmowę ciążącą narodowi swą obecnością

• nie da się zmienić stosunku do danych zjawisk społecznych, przez powiedzenie komuś "powinieneś tak a tak reagować na to, a nie tak jak to czynisz". Nie da się ludziom dogmatu zmienić, bo pierwej trzeba wymienić typ reaktywności pojęciowej, a zatem uczuciowego się nastrojenia.

...dany stosunek jest uzewnętrznieniem osobistego Ja, naszego "Ego". Jest to niezdobywalny mur, za którym siedli się łatwo obraźliwa duma niepewnego swej wartości człowieka, każdego indywidualisty czy też plebanjusza.

Ten stosunek do objawów postępu, czy upadku, jest fanatycznie upornym mimo że ta uczuciowość jednostki może nawet bardzo kulturalnej, nie jest wyrostem jego biologicznej odrębności, lecz zaledwie akustycznym oddźwiękiem jego wychowania, otoczenia i t. p. A zatem komunalnych pojęć.

• Jednak jest sposób wielki  jego fortecy, bez otwierania bram ni rozwalania murów, coby było wymuszeniem jego zgody a nit własnowolnem skapitulowaniem przed nowa racją.

• nie tykając jego fanatycznie obnoszonych i bronionych pojęć I ideałów, nie atakując głównych zwodzonych mostów i ideowych frontów, obejść go można "od tyłu" to jest od strony składnej jego uczuć i zwrócić się do jego rozsądkowej zdolności.

• przedstawiając mu luźne słowa, nie przyczepione do żadnej ideowości, lecz jako odczepione ze stronicy nas/ego słownika, jesteśmy w możności rozumowa ula z każdym poważnym człowiekiem, bo zawsze jest on gotów przyznać słuszność definicji, jeżeli kryje się w niej nowa prawda. Sprzeciwi się jednak, ten sam człowiek, jeżeli będziemy się silili poprawiać jego poglądowość, bo ona jest niby to jego obliczem i bronił jej będzie, racja czy nie racja, bo jest ona jego indywidualnością.

• w walce o słowa, o definicję, człowiek jest zawsze gotów do zmian i rewizji, bo szuka „prawdy a przez nią swej doskonałości sądu i bytu. W walce zaś o pojęcia, o dogmaty staje się on przeciwnikiem nieustępliwym, nawet kiedy wie, że jest w błędzie, bo broni zewnętrznego swej niepewnej indywidualności.

• gdy luźne słowa, takie jak "społeczeństwo lub publika" wykaże mu, że są to łupiny już odpadłe od znaczenia, że pojęcia wynikłe z tych luźnych definicyj już dawno zamarły tedy gotów jest swej liberalności przyjąć nowe nie przypuszczając nawet, że przez to kapituluje ze swych obwarowanych uprzedzeń i po wymianie kilku z nich na świeższe, staje się niespodziewanie nowym człowiekiem.

...w ten sposób, bez rzezi ulicznych ni najazdów młodzieńczość Żywych definicyj i z nich wyniesionych pojęć zdobywa sobie nowe społeczeństwo. W ten sposób żywy naród zdobędzie sobie inne społeczeństwa a potem narody, umieszczając swe rasowe recepty Życia I kultury w umysłowości sąsiadów, roznosząc granice naszych wpływów tam gdzie one sięgną swą promiennością i budując fortece polszczyzny w sercach naszych dzisiejszych nieprzyjaciół.

...czy Ameryka potrzebuje wysyłać armie podbójcze do Polski, Skandynawii, Włoch czy Rosji? Nie my sami, tak jak i reszta świata, wysunie walczymy o to podbicie się samych na jej korzyść i o to przesycenie jej pojęciami, co zrobiły z atlasem dzisiejszej cywilizacji, zawdzięcza ona tę promienność zdobyciu się na nowe definicje-pojęcia, by te do niej pasowały a nie ona do przywleczonych z za oceanu średniowiecznych zabobonów.

...planowanie i przewidywanie to jest najwyższy przywilej człowieka, krzyżowanie praw fizycznych w nienaturalnej kombinacji, której niema w naturze, daje mu możność tworzenia i stawia go ponad naturę, bo ona jest tylko niewolnicą kolejności praw, on zaś je przesuwa, układa i przemyśliwa. Człowiek idzie twarzą ku przodowi, ona idzie tył e ni. On przewiduje, bo mitycznym bogom skradł jedyną zdolność boską to jest tworzenie. On będąc twórcą rozmyślnym  buduje drogi co wiodą nas między ludzkie bogi. Zaś narody co nie promienieją, nie zasługują na wolność, lecz na zasłużoną nie - wolę - Tylko twórcze narody mają prawo do wolności, bo twórczość Jest boskości cechą, zaś bierność jest najwyższą .zasługą tyłem idącej natury i w nią wrodzonych synów-narodów. Twórczości nie wykrzesi z ciurogacizny, z potulności chodzącego mięsa, co nie waży się na tworzenie swych własnych, rasowych pojęć i miar na życie, szczęście i kulturę.

...ci z nas co w najwyższym stopniu są zdolni przewidywać, (nie mówię tutaj o katalepsyjnych proroctwach) są zdolni do czynów wielomożnych a zadziwiających dla tych co tej zdolności nie posiadają. Są oni zdolni do myślenia w skrótach. By myśleć skrótowo trzeba mieć tę umiejętność oddzielania ziarna od plew odruchowo, ci zaś co tego nie potrafią, muszą matematyką, analizami, kalkulowaniem mozolnem szukać odpowiedzi na dane pytanie jawiącego się problemu.

...człowiek rasowo Żywotny, orientuje się w wartościach otaczających go zjawisk, stopniuje je w ich ważności, a czyni to więcej intuicyjnie aniżeli rozumowo, gdyż Życie e jest jego żywiołem, jego elementem, a on czuje się w niem jak ryba w wodzie. Rasowo zdrowy człowiek jest tubylcem Życia, on do niego pasuje a ono jemu służy. Ponieważ zaś mądrość jest więcej instynktem, niżeli kalkulacją, przeto życie samo i z niem związane problemy są dla niego łatwe do prowadzenia i staje się ono więcej sługą niż panem. Natura zaś, prawem kompensaty daje tym wydziedziczonym z rasowości słabym jednostkom, o zanikłym instynkcie samozachowawczym (mądrości) równą dozę sprytu, by przy jego pomocy zdołały się utrzymać przy życiu. Ten typ ludzi opiera wszelkie swe decyzje życiowe na kalkulacji umysłowej i nadto by błędów nie popełnić, szuka wzorów sytuacyjnych w swej sztucznie rozszerzonej pamięci. W niej zaś, wypchanej po brzegi śmiecidłem czczego wykształcenia, szuka ratunku przeciw problemom życia. Jeżeli wśród szpargałów uczoności nie znajdzie podobnych sytuacyj, tedy w panice przed niedoświadczonemu możliwościami staje się obrońcą systemów i dróg, jakie „zawsze były wychodząc z założenia, że skoro on jeszcze żyje a one przez ten "jego czas" były, zatem są widocznie dobre.

I na to są szkoły i uniwersytety, by mozolnym sposobem sztucznie wytworzyć inteligencję, która „z braku laku", ma odtąd zastąpić brak instynktywnej mądrości. Różnica między inteligencją a wyksztalcn1em jest: Że ten co ma inteligencję, jest zarozumiałym osłem. Zaś ten co ma tylko wykształcenie, jest osłem, ale bez zarozumiałości. Najkrótszą drogą do mądrości jest baczne omijanie krótkich dróg wykształcenia.

• w czasie pokoju, kiedy wszystkie koła państwowości obracają się gładziutko gdy kultura rozłupawszy korę pnia sama jest gnana ku słońcu strzelistemi latoroślami, kiedy kryzysy ekonomiczne minęły naszą zagrodę i zwaliły się na naszych złowolnych sąsiadów, wtedy wykształceń cy bladokrwiści inteligenci rej niechaj sobie wodzą, tak jak oficerami w czasie pokoju niechaj sobie będą rozpróżniaczone maminkowe synki, gdy tratwa z wodą do morza spławi się sama, ciężarna dorobkiem kwadratoszczękich znojników, to niech se będą "kapitanami" ekonomiści, sprawozdawcy dziennikarscy, lecz kiedy kraj przechodził kataklizmy wojny i ekonomicznego się załamania, to na nic zdały się doktoraty, "subtelna" inteligencja książkowych wykształceńców. Zwycięską wojnę prowadzili Ci co mieli mądrość wrodzoną, ekonomiczne warunki układają się dzięki Żywotności rasy i jej zdolności łatwego się wygajania z ran, a nie ekonomistom. Instynkt i zamiar rasy nie poddaje się teoretycznemu mądrowaniu tych co są tylko cudzoziemcami z Życia a nie tubylcami, tych co to mogą być przy nieważnej racji, tylko przy pomocy matematyki, by dojść do tych samych konkluzyj. które są naturalnemí dla każdego zdrowego rasowca. Pogoda, deszcz czy mróz nie czytają "Kurjera Ilustrowanego" by się dowiedzieć z notatek obserwatorium astronomicznego - jak mają się zachować dnia następnego.

...ludzie inteligentni jeszcze nigdy czegoś Rodnego nie zdziałali, choć za mądrość inteligencja często zbiera laury. Zaś wszelka wydajność, czyli twórczość jest owocem tylko mądrości. Wszystko co tylko ludzkość ma użytecznego, jest darowizną mądrości, wszystko jedno czy to są cepy, topór, wycinanka, Grunwald Matejki, osuszanie Polesia, czy psalm Salomona.

...na to, by dać coś, maleńkiego w swej użyteczności, czy urodzić światu Polskę drugą, trzeba mieć tę boską możliwość przewidywania. Mówię boską, bo tworzenie rzeczy, których nic było, jest dziedzictwem czysto boskiem, przewidywania.

...ci, co tę zdolność mają, są odważni w stosunku do przyszłości, bo życie im się proste wydaje, mimo, że ciężkie i czują się równi każdemu zadaniu. Oni to zaczynając od chłopa a przechodząc przez rzemieślników, przemysłowców inżynierów, radnych miejskich i innych ludzi dotykających życia "na goło", są narodem, bo Oni Są wszyscy odważni, bo by podejmować się budowania dróg. instytucji, i t. p. - to znaczy czuć się u siebie w tem życiu, to znaczy działać i wierzyć w przyszłość swoją - a zatem narodu.

• tę zdolność przewidywania, to jest wiarę w możliwość posiadamy w odmiennych stopniach, im więcej jej mamy tem łatwiejsi jesteśmy do entuzjazmu. Im mniej jej posiadamy tem więcej skwaszonemi będziemy sceptykami. Entuzjazm lub też sceptycyzm w stosunku do rzeczy, których jeszcze nie było jest wykładnikiem naszej tężyzny i ruchliwości rasowej. Ponieważ zaś cała nasza elita intelektualna wywodzi się ze szczurów miejskich, z wąsko-szczękiej dziedziczności, z wyblakłej warstwy rasowej, to też jest ona najpesymistyczniej usposobiona do życia, do przyszłości naszej państwowej i jako narodu, jest ona chronicznie sceptyczną ku wszelkim zamierzeniom, osobistym czy też społecznym - Przez brak kapitału życionośnej krwi w żyłach, jest ona najwięcej reakcyjną, zacofaną (mimo modnych "izmów") i wręcz złowrogą rolę przyjmuje na wszelkie objawy entuzjazmu i promienności. Elita intelektualna Polski to są nasi właśni semici, mimo jej słowiańskiej krwi stała się ona więcej semicką, w swem wiecznem się krzywieniu, w swem kosmopolitycznie słabym charakterze, leceniem na cudzyznę, prześcigła naszych niebieskookich Żydów w jęczeniu przed wyimaginowanym murem jęków, skomląc na swą niedolę – bezproduktywności.
 
...entuzjazm jest to najcudowniejsza zaprawa człowieczego życia, a ci co jej nie mają nie warci są i tej soli którą spożywają.

...jednak oni, ta elita intelektualna, te kukły teoryzujące o życiu i wzlotach, leżą płazem na naszem najmłodszem pokoleniu, jak przegniła płachta, jak skorupa lawy zastygła i trzyma w nas zamiast żywej młodzieńczej duszy gazy trujące, mordując nam tęsknotę ku wyżynom" doskonałości, w którą nie stać ją wierzyć.

…ci co w najwyższej mierze umieją przewidzieć możliwość danej "rzeczy", są zdolni do czynów wieko-rozmnożnych, bo drogą konsekwencyjną. Będąc samotni, zmuszeni są obmyślać sposoby pośrednie, aby móc zdziałać to, co zamierzają.

...ich idee mogłyby być zrozumiane przez uczone autorytety, lecz cóż, kiedy te autorytety to zawsze teoretycy (życia) niepraktyczni życiowo, a zatem tchórze, a więc konserwatyści. Ci zaś, co rozumieją ważność ofiarowanej idei, ludzie codzienni, praktyczni lub młodzież, która sądzi instynktem swej rasy, nie mają wpływu ni głosu.

...musi tedy każdy samotnik, przewidujący możliwość swej idei-wysłanniczki obmyślać metody takie, aby on, sam jeden, mógł dokazać tego, na co innych by trza było tysięcy. Dokonuje on swej samotnej pracy systemem przenośni, czyli pośredniości. On obmyśla n. p. podniesienie olbrzymiego głazu przez wrażenie kółka pod brzeg jego i oparcie na mniejszym swej przenośni lewaru. Ludzie zaś przeciętnie myślący, będący cząstką całego społeczeństwa czy publiki, musieliby czekać na "zgodę" wszystkich i wspólny wysiłek. I mimo to, że nie wiemy skąd powstał sposób podnoszenia przenośnią, każdej chwili przysięgnę, że wymyślił go, każdorazowo w innej części świata jeden człowiek, a nie tysiące w gromadzie.

...ludzie ilościowi myślą o wszelkich nowych ideach stosunkiem swoich własnych sił; koń będzie mierzył ich możliwości swą siłą pociągową, słowik swym śpiewem. Z tej różnicy odmiennych kategoryj myślenia wynika sceptycyzm u ludzi mniej zdolnych w przewidywaniu. Dla nich każdy plan jest niewykonalny, bo widzą każdy czyn już w jego końcowym stanie, w jego rozrośniętych rozmiarach, geometrycznie pomnożonych. Jednocześnie uzmysławiają sobie swą nikłość, swą proporcyj - nie małą siłę w stosunku do zamiaru i - usuwa się z powagą od "dziecinnych mrzonek".

...projektodawca jakiejś idei, myśli zawsze odważnie, właśnie dzięki temu, że swej samotnej, fizycznej zdolności nie bierze pod uwagę, gdy planuje jakiś Czyn. Z tego też wynika, że ludzie ilościowi, myślący kategoriami fizycznemi, bezpośredniemi, nazywają tych siłaczy operujących przenośnią i pośredniością "niepraktycznymi marzycielami".

...do słów starych, zwapniałych jak żyły starczego organizmu, wypchanych dotąd przeżytem, bo nie ścisłem znaczeniem, przyzwyczaiła się nasza publika do tego stopnia, a tem więcej nasze społeczeństwo obracające tysiąc razy pojęciowe wyrażenia, że już niezdolną jest nasza kultura myślenia rzeczowego, bo te jej narzędzia wartościowań są tępe i nie pasujące do posuwającego się naprzód życia. Tak jak "widzimisię" musiało być zastąpione algebrą, a arytmetyka matematyką, tak nasze słowa pojęciowe często wywodzą się z epoki pługa drzewnego. Dziś szkaplerze, woda święcona i odpustowi znachorzy muszą być zastąpieni przez medycynę, a nauki humanistyczne przez coś użytecznego. Dziś tylko ci, co mogą skroplić mistykę cudu objawów życia w formuły matematyczne i znieść twórczości sekrety z dachu boskiego i przetłumaczyć je nam, by stały się nam użyteczne, niech oni uniwersytety prowadzą, a nie te słupy solne, co to patrząc wstecz stały się odtąd zawadą na drodze życia.

...dziś nas twórczość obchodzi i jej przyszłość. Prowadzić młodych ku świadomości celów, a nie marnować siłę narodową w kontemplacjach negatywizmu przez studia nad tem, co już było. Kiedyś, kiedy znowu upadniemy państwowo pod ciężarem skamieniałych słów, będzie wtedy czas na humanistykę i podobne sabaty pokutujących duchów.
 
• dziś nie mumij uprofesorzonych, ułańcuszonych (symbol poddaństwa na szyi, tak jak łuki triumfalne były na to stawiane, by zwyciężeni pod niemi przechodzili na znak niewoli), winno się słuchać, nie tych uwędzonych własnym smrodem martwych wyroczni, prawiących o "świetnej przeszłości", lecz tych, co żywych bożyców, co właśnie w słowo codzienne ukrywają swą tęsknotę ku wielkiej przyszłości. Więcej będzie pożytku z inżyniera, co drogi buduje ku wyzwoleniu z ciemnoty nasze Kresy, niżeli z tuzina bajdurzących poetów. Dalej dobro duszy sięgnie, gdy przybędzie Polsce tuzin nowych bakteriologów, którzy oka przywrą do mikroskopów, niżeli z dwustu śmiecio-żerów-humanistów, gamoniów życiowych, marnujących czysty papier pisaniem swych nietutejszych poglądów, rozwałkowywaniem idiotycznego pytania wodogłowców: "po co my żyjemy"? Na to najlepiej odpowie pierwszy lepszy kot czy zdolny rzeźbiarz. Ale nie teoretyk życiowy, humanista. Zdechnąć można ze śmiechu, przypatrując się tym rasowym okaleczeńcom i ich "dlaczego my żyjemy". Widocznie mowa jest o nich samych i w takim razie rzeczywiście pytam się "dlaczego"?

• tak! tak! przyzwyczailiśmy się do zwapniałych słów i w nich zawędzonych trupów pojęciowych. Już nasza społeczna uczuciowość zamarła w atrofizacji i jak żołądek przyzwyczajony do stale spożywanego lekarstwa, już nic na nią nie działa, nic jej nie pobudza, śpi ona snem martwego minerału. Na nic ona nie reaguje, nic jej nie oburzy, nic nie zawstydzi - chyba moje kpiny i kopanie w kałdun.

"Krak" bije was po twarzy i wchodzi wam do zmurszałego serca - o teoretycy życia, najświetniejsze autorytety w tem "co było", by, jako drożdże, prowokowaniem swym pobudzić do życia lub rozwalić wasz autorytet, by próchno się wysypało z "katedr", jak z trumny paradnego katafalku.

Stach z Warty SZUKALSKI


Wróć do spisu treści