Geneza Katolicyzmu dynamicznego
Kneziowie Zadrugi > Kneź Warcisław - Józef Grzanka
Zaistnienie
w Polsce problemu „katolicyzmu dynamicznego”, względnie jego
„zdynamizowania”, jest produktem ostatnich lat dopiero. Można by
powiedzieć, że pojawiło się ono równocześnie z modą, jaka
nastała obecnie w świecie na to piękne i nowoczesne słownictwo:
„dynamizm”; ba! Nawet więcej. Im bardziej „dynamizm” staje
się modniejszy, im bardziej nabiera znaczenia symptomu nadchodzącej
epoki, to tym bardziej gorączkowy staje się run na niego w
osowiałych do niedawna sferach katolickich. I ciekawe jest
niezmiernie zjawisko, że Kościół katolicki, który zawsze na
wszelką nową modę i nowinkarstwo strasznie się oburzał i rzucał
gromy, teraz zapragnął naraz być modnym, nawet super modnym.
Czy katolicyzm, pojmowany jako koncepcja światopoglądowa,
typ kulturalny, jest czy nie jest dynamiczny?
Jedni przedstawiciele polskich sfer katolickich
twierdzą, że katolicyzm w pojęciu doktrynalnym, jako
wieczno-trwała i niezmienna doktryna, jest dynamiczny, a tylko
społeczne systemy realizacyjne, a więc katolicyzmy faktyczne w
poszczególnych narodów są statyczne, atwórcze. Szczególnie zaś
polski. Trzeba więc tylko doktrynę tak
zrealizować, by ona w praktyce okazała się dynamiczna. To nie
katolicyzm jako taki, a człowiek, jako twórca jego
systemu realizacyjnego jest odpowiedzialny za to, że brak mu
dynamiki.
Nieudolny i biedny jest ten człowiek, biedne są narody
katolickie. Już około dwu tysięcy lat się męczą i nic z tego
nie wychodzi, jeśli oczywiście nie liczyć tego rezultatu, że co
jakiś czas niektóry z nich znika z historii. Przykładów sądzę
nie trzeba przytaczać. A co będzie, gdy zabraknie obiektów do
eksperymentu?
Drudzy znowu przedstawiciele przyznają, że
owszem, katolicyzm, zwłaszcza ten poreformacyjny, jego niektóre
przejawy są trochę statyczne. Ale to wcale nie dowodzi, że w ogóle
może być niedynamiczny. My go właśnie teraz twórczo
dynamizujemy. Jeszcze go co prawda nie ma, ale już niedługo będzie.
Trochę cierpliwości, już się robi. Tu, przyznajemy, argumentów
nam brak.
Tak w lapidarnej formie przedstawiają się sumarycznie poglądy
naszych „dynamicznych” sfer katolickich. Ale nie w tym rzecz. Dyskutować nad tym, czy katolicyzm w ogóle jest statyczny, czy
dynamiczny, z opinią polską, czyli katolicką, wydaje się
bezcelowe. Jeśli się bowiem zgodnie ze św. Tomaszem z Akwinu, jako
oficjalnym poglądem Kościoła stoi się na stanowisku, że rozum
musi się podporządkować dogmatom, że nie może ich poznać, ani
poznawać, a służy wyłącznie co ich obrony, słowem jeśli się
wierzy, że dwa a dwa jest cztery tylko dlatego, iż to nie
sprzeciwia się dogmatom – to dajmy lepiej spokój tej dyskusji.
Zostawmy w spokoju średniowiecze.
Nas interesuje co innego. I mianowicie kiedy i dlaczego sfery
katolickie w ogóle, w szczególności zaś w Polsce doszły do
przekonania, że katolicyzm należy „zmodernizować”. Jakie to
przyczyny zrodziły myśl i postanowienie o konieczności zmian i
reform. Co to są i będą te reformy. Takie postawienie problemu
stanowczo da większy skutek, niż obijanie boków o ciasne ramy,
opartych na wierze dogmatów.
„REFORMACJA” XX WIEKU
Rozpatrzmy więc
najpierw w skrócie sytuację ogólną. Katolicyzm, jak w ogóle
zresztą całe chrześcijaństwo stoi dzisiaj przed podobną, a może
nawet groźniejszą katastrofą, jaka miała miejsce w XVI wieku.
Potężna epoka cywilizacyjna, stworzona przez narody, które poprzez
zroszoną obficie krwią reformację, wyzwoliły się z jarzma
katolicyzmu – kapitalizm kończy się. Jesteśmy u progu nowego i
to niewątpliwie nie mniej brzemiennego w skutki etapu dziejów
ludzkości. Każda zaś wielka twórczość cywilizacyjna
charakteryzuje się tym, że zostaje zbudowana na nowych, z gruntu
odrębnych od dotychczasowych, podstawach duchowych. Stare
zasady idą na szmelc. Los ten czeka przede wszystkim
katolicyzm, jako ten system duchowy, który najbardziej stoi w
antagonizmie do nowego nurtu historii. Niebezpieczeństwo z jednej
strony jest zbyt bliskie i dające się już dotkliwie odczuć, (i, o
ironio, pierwsze uderzenia i klęski zadał rodzimy faszyzm), z
drugiej, Kościół zbyt jest bogaty w doświadczenia tysiącleci, by
go należycie nie ocenił i docenił. Stąd mamy encykliki, stąd
rodzi się koncepcja Akcji Katolickiej i wiele, wiele innych
przejawów dynamiki katolicyzmu. Inna już sprawa, że ciężar
gatunkowy tej dynamiki jest akurat taki sam, jak Zagłoby pod
Zbarażem. Strach działa jak sam dynamit.
Przejawy wzmożonej działalności Kościoła, jako stróża
starych zasad i starego porządku, datujące się od wystąpienia
nacjonalistycznych prądów duchowych przybierają różne formy i
różnymi idą drogami w zależności od układu stosunków, sił i
okoliczności oraz stanu zagrożenia w poszczególnych państwach.
Nie będziemy się tu nimi bliżej zajmować. Wykracza to już bowiem
poza szczupłe ramy artykułu. Zaznaczymy tylko ogólnie, że inną
„dynamikę” stosuje się tam, gdzie budzący się nacjonalizm
stwarza szczególnie groźne niebezpieczeństwo, a inną znowu w
państwach świata starego. W pierwszych idzie się na jak najdalej
idące kompromisy i ustępstwa, za najwyższe ofiary unika się
wszelkich zadrażnień, walki unika się jak ognia, bo ten środek,
jak wykazało doświadczenie na reformacji, jest wprost samobójstwem.
Rezygnuje się ze wszystkiego, poświęca się nawet dogmaty, byle
tylko się utrzymać, byle tylko przetrwać, a może nadejdzie chwila
słabości, jakiegoś załamania, wówczas nasze zwycięstwo.
(Ciekawe jest, że nawet nasi naiwni katolicy, którzy dotąd, biorąc
pozory za rzeczy istotne, Włochy dawali za przykład i wzór syntezy
katolicyzmu z nacjonalizmem, teraz już i oni z żałością i
ubolewaniem stwierdzają, że faszyzm jest w istocie mocno
Antykatolicki i że mimo pozornej zgody i harmonii katolicyzm we
Włoszech traci właściwie wszystko). W drugich państwach, gdzie
łączy wspólny los – przeciwnie. Kościół, znajdując grunt
podatny, występuje tu w roli zdobywcy, wzmaga akcję, rozszerza i
ugruntowuje swe wpływy, rośnie w zasoby wiernych, słowem wyrównuje
straty poniesione gdzie indziej. Tyczy się to również i Polski.
Powiedzieliśmy, że katolicyzm w państwach starego typu
duchowego odnosi sukcesy, gdyż natrafia na podatny grunt. Wymaga to
wyjaśnień. Katolicyzm jest systemem, który bazuje na tym, co w
naturze ludzkiej jest najbardziej słabe , najmniej człowiecze, na
tym, w czym człowiek zbliża się do jakiegoś roślinno-zwierzęcego
tworu, ograniczającego swą istność do czystego trwania. Otóż u
narodów chylących się ku upadkowi, gdzie wiązadła
dotychczasowych, wyższych systemów pękają i wyzwalają się z
duszy ludzkiej obrzydliwe wyziewy małości, strach przed nicością
itd. katolicyzm może się wykazać szczególnie wybitną dynamiką.
System „wiecznych prawd”, tudzież zabiegów nad zbawieniem
okazuje się znakomitym środkiem zapobiegawczym dla łaknących
ukojenia i spokoju. Wiemy przecież jak „dynamicznie” rozwinęło
się i zakwitło chrześcijaństwo na rozkładającym się Rzymie,
przyśpieszając jednocześnie jego upadek. Atmosfera dzisiejszej
Francji jest podobna. Czy więc dziwić się należy, że Kościół
zaczyna tam odnosić, mimo laicyzmu i masonerii, triumfy. Rzecz
znamienna, iż pierwsze jego objawy zaczynają po trosze występować
i w purytańskiej Anglii. Trudno też jest – dodamy – o lepszy
system, niż katolicyzm dla różnych niewolniczo-kolorowych
zbiorowisk półludków. To też nie dziwimy się wcale, że „polska”
prasa od czasu do czasu donosi nam z zachwytem o wspaniałych
sukcesach kościoła w Chinach na przykład, u murzynów czy innych
Papuasów. Wydaje się, że prędzej, czy później na tym się tylko
skończy. Dziedzictwo po Europie obejmą kolorowi. Wyszło z
niewolników i do nich dynamicznie wróci. Z chwilą powstania
nacjonalizmu los katolicyzmu, jak w ogóle chrześcijaństwo, został
właściwie już przesadzony. Dynamiczne „Heil Hitler”, ani
„Evviva Mussolini” nie pomoże.
„DYNAMIKA RECYDYWY SASKIEJ”
Sytuacja
katolicyzmu w Polsce jest odrębna. Zajmijmy się nią bliżej.
Przyczyny uaktywnienia się Kościoła, o których była mowa wyżej,
grają u nas rolę stosunkowo najmniejszą, a w każdym razie
drugorzędną. Są natomiast inne, bardziej głębokie i bardziej
istotne.
Musimy się tu cofnąć do wieku XVIII. Co już niejednokrotnie
Zadruga omawiała w XVIII wieku Polska osiągnęła swój szczytowy
rozwój zgodny z jej katolickim ideałem kulturalnym i
cywilizacyjnym, inaczej katolicką harmonię socjalną. Katolicyzm
stał się totalny w pełnym znaczeniu tego słowa: nie tylko
wypełniał bez reszty duszę narodu, ale równocześnie według
wzorów ukształtował politykę i gospodarstwo, przesiąknął na
wskroś kulturę. Wiek XIX misterną budowę brutalnie rozwalił.
Niewola zniekształciła dość mocno zarówno sferę zewnętrzną
życia narodu, jak i wewnętrzną, jego duchowość. W sumie jednak,
deformacja ta, jak już wykazaliśmy w poprzednich numerach Zadrugi,
nie była zbyt głęboka, naruszyła tylko ostatnie ogniwa ciągu
harmonicznego jego zaś fundament tj. ideologia grupy, typ duchowy
został nietknięty. Toteż z chwilą odzyskania niepodległości,
zaczyna się proces odwrotny. Podobnie jak przed tym nacisk i
przenikanie życia obcych organizmów politycznych burzyło zastane
formy społeczno-gospodarcze i wypierało „polskość” ze
wszelkich odcinków egzystencji, tak materialnej jak i duchowej,
wtłaczając ją coraz bardziej w głąb duszy narodu, tak teraz, z
chwilą, gdy te siły odpadły, wyzwolona polska ideologia grupy
rozpręża się, włącza się z powrotem w rzeczywistość i z kolei
zaczyna od wewnątrz wypierać z niej wszystko to, co dokonała
niewola, a co z nią nie harmonizowało i było jej obce.
Ciąg harmoniczny zabliźnia swoje rany równocześnie w sferze
wewnętrznej i zewnętrznej. W pierwszej rzecz naturalna, proces ten
postępuje szybciej. Wykwitające z czasów niewoli opory, które
stają na drodze, nie przedstawiają poważnej siły, by należało
się z nimi liczyć. Kompromisy są zbyteczne. Próby zaś walki ze
strony tych oporów (lewy personalizm) zawsze kończą się klęską.
Z trzaskiem padają jeden po drugim. Dość często jesteśmy tego
świadkami. Recydywa saska toczy się wartko. Jej chorążym jest
katolicyzm, (pojmowany przez nas zawsze, jako system światopoglądowy,
co trzeba mieć na uwadze). Katolicyzm dociera do najdalszych
zakamarków życia społecznego. Przenika do głębi duszę narodu,
jego kulturę, opanowuje coraz bardziej politykę i gospodarstwo.
Czynione przez ciąg reformistyczny próby przeciwstawienia się
skutkom tego naporu, działając po prawda hamująco,
jednak na dłuższą metę okazują się oczywiście całkiem jałowe.
W sumie, recydywie saskiej już nie dużo etapów pozostało do
zakończenia dzieła. Ostatni będziemy przeżywali w latach
pięćdziesiątych.
Pamiętać jednak trzeba, że cały ten proces dynamicznego
katoliczenia narodu i przejawów jego społecznego życia, z czego
tak szczególnie dumni są nasi „narodowcy”, odbywa się
spontanicznie, jest całkiem naturalny i prawidłowy. Rola kościoła
ogranicza się tylko do bacznej obserwacji, by nie było zboczeń, do
korygowania i jednocześnie umiejętnego podsycania tych samorzutnych
przemian. Przykłady chociażby z ostatnich dni, aż nadto tu
wystarczają. Wymieniać ich nie potrzeba.
„KATOLICYZM SUPERDYNAMICZNY”
To, co
powiedzieliśmy o sytuacji katolicyzmu i chrześcijaństwa w ogóle,
oraz o jego dynamicznym realizowaniu się w Polsce Niepodległej, jak
recydywie saskiej, pozwoli nam zrozumieć zjawisko, (nazwane jak
wyżej), którego powstanie jest kwestią kilku lat najbliższych. Recydywa saska dobiega kresu. Rozważmy więc, jakie stąd płyną
konsekwencje i na czym one polegają?
Ciąg harmoniczny realizując końcowe swe ogniwa sprawia, że
katolicyzm, podobnie jak w epoce saskiej, staje się znowu
„monoideowy”, jak mówi O. Bocheńki, żeby nie używać,
budzącego nieprzyjemny dreszczyk słowa – totalny, całkowicie
opanowuje życie narodu, przenika politykę i gospodarstwo, staje się
jedyną i decydującą siłą w państwie. A jako taka stoi zaś
wobec nieubłaganej konieczności wzięcia na swe
barki odpowiedzialności za jego losy. Wyboru nie ma. Fakt ten jednak
musi być poprzedzony stworzeniem oczywiście odpowiadającego
ideałom naczelnym, systemu realizacyjnego, czyli doktryny
społecznej, by według niej, jako wzorca, można było z chwila
ujęcia w swe ręce steru państwa, władzy kształtować
rzeczywistość. W takiej to sytuacji rodzi się myśl wykoncypowania
doktryny społecznej. Przy czym zakłada się to z góry, że
koncepcja ta musi być twórcza, dynamiczna. Taka jest moda, żeby
się ostać, za wszelką cenę należy się do niej przystosować.
Tak więc postulat jest już postawiony. Chodzi teraz o jego
realizację.
W uwagach powyższych scharakteryzowaliśmy in abstracto,
determinowaną przez rozwój historyczny „nową” postać
katolicyzmu dynamicznego, jak się ona rysuje nam, patrząc na nią
od wewnątrz. Dla ilustracji i jednocześnie konfrontacji tego, co
powiedzieliśmy, przedstawimy to samo zjawisko i z tej samej strony
in actu, tj. jako ono rysuje się w głowach samych jego twórców,
przedstawicieli sfer katolickich. Czytelnik niewątpliwie z łatwością
dostrzeże, jak analiza teoretyczna pokrywa się całkowicie z tym,
co się tu dzieje w rzeczywistości, Zacytujemy tu mianowicie.
Wnioski do jakich dochodzi jeden z czołowych przedstawicieli obozu
katolików dynamicznych. E. Myczka w swych pracach, wydanych przez
Naczelny Instytut Akcji Katolickiej i posiadających imprimatur:
„Kto właściwie ponosi
odpowiedzialność za obecny stan kraju, który niegdyś był
potężnym, a dziś znajduje się w zakresie społecznym i
ekonomicznym na szarym końcu w rodzinie narodów? Przyczyn
zasadniczych trzeba szukać w dziedzinie typu polskiej kultury
duchowej, która wyznacza narodowi kierunek jego rozwoju. Faktem jest
niezaprzeczalnym, że katolicyzm wywarł głęboki i decydujący
wpływ na ukształtowanie się typu naszej duchowej kultury.
Zagadnienie katolicyzmu jest zatem kluczowym
zagadnieniem bytu i rozwoju narodu polskiego” (1 (podkreślenie
autora).
Skoro się mówi o tym, jaką
powinna być polska, narodowa idea czynu, to nie można pominąć
roli, jaką ma odegrać katolicyzm w jej ukształtowaniu. Dzieje
narodu polskiego są – rzecz można – najściślej złączone z
dziejami katolicyzmu w Polsce. Katolicyzm u nas wrósł
w psychikę i treść wewnętrzną człowieka i
niezależnie od tego, jak on głęboko w tę psychikę sięga,
wywiera zasadniczy wpływ na polską
rzeczywistość” (2 (podkreślenie
moje).
„A więc my
katolicy (podkreślenie autora) jesteśmy
odpowiedzialni za obecny stan naszego kraju i na nas spoczywa
obowiązek wytworzenia takiego narodowego systemu realizacyjnego,
przy którym by naród polski mógł osiągnąć pełnię rozwoju we
wszystkich dziedzinach. W przeciwnym razie grozi nam dziejowy sąd i
zasłużone konsekwencje, wynikające z obiektywnej logiki tego sądu.
Winy nasze są wielkie, najwyższy czas zacząć je likwidować
czynem społecznym”. (3
„Ścisłe określenie zasad, na
jakich ma się oprzeć społeczeństwo nowego typu, odpowiadające
pojęciom współczesnego człowieka, to najpilniejsze zadanie, od
którego rozwiązania właściwie zależy los chrześcijaństwa, a
tym samym i kultury narodu polskiego”. Budować nowy typ
społeczeństwa na odwiecznych, starych zasadach – oto punkt
wyjścia” (4 (podkreślenie autora).
Przytoczone stwierdzenia E. Myczki odzwierciedlają dostatecznie
wyraźnie nastroje i prądy nurtujące w obozach „katolików
dynamicznych”. Ze względu na oficjalny charakter można je uważać
za typowe.
Rozpatrzmy na koniec jeszcze raz to zjawisko od zewnątrz, tzn. z
punktu widzenia „teorii rozwoju wewnętrznego Polski”.
Przede wszystkim należy stwierdzić, o czym – zdaje się –
sfery katolickie niezbyt zdają sobie sprawę, że postawiony
postulat stworzenia dynamicznej doktryny społecznej katolicyzmu jest
kategorią historyczną. Znaczy to, że jest to skutek,
wywołany całym szeregiem, daleko wstecz idących przyczyn, tzn., że
zaistnienie takiej koncepcji jest zdeterminowane. - To jedno.
Drugie. Jeśli doktryna polityczna katolicyzmu dynamicznego jest
kategorią historyczną i jej genezę znamy, możemy, zadając sobie
trochę trudu myślowego, sformułować jej treść. A więc
wydedukować samą doktrynę, zanim ona z ogólnym rozwojem ukaże
się na światło dzienne, co, jak już wspomnieliśmy, nastąpi
dopiero za kilka lat.
I trzecie. Znając ją samą oraz układ warunków, jakie ją do
życia powołują i powołana w jakich ona się znajdzie i będzie
przebiegać, możemy na końcu określić jej ewolucję, jako też
kres ku któremu, będzie ona zdążać!
Streśćmy cały problem w kilku zdaniach. Katolicyzm jest obecnie
w ostatnim etapie likwidowania naleciałości w sferze wewnętrznej z
czasów niewoli. Lewy personalizm, na którym się opiera ciąg
reformistyczny, coraz to bardziej kruszeje. W najbliższym
dziesięcioleciu zostanie on całkowicie pochłonięty przez sunący,
jak lawina, ciąg harmoniczny – skatoliczeje. Na placu zostanie już
tylko sam katolicyzm. Jak już wspominaliśmy, konsekwencją tego
będzie, że musi ująć w swe ręce władzę, ale i równocześnie
uznać – z nią się nierozerwalnie łączący – cały ciężar
odpowiedzialności i zadań (postulaty antynożycowe), jakie
spoczywają na barkach ciągu reformistycznego. To jest nieuniknione,
gdyż każda władza państwowa, rząd musi je realizować ze względu
na stan zagrożenia z zewnątrz (nożyce potencjałów zewnętrznych),
który jest przecież czynnikiem od nas niezależnym.
W taki więc sposób, po starciu lewego personalizmu, wyłoni się
nowa postać ciągu reformistycznego, nowa, bo tym razem będzie się
rekrutowała wyłącznie z personalizmu prawego, katolickiego z ducha
w pełnym tego słowa znaczeniu. I tu dochodzimy do wyłonienia się
„nowej” postaci katolicyzmu - nazwijmy go dla odróżnienia od
obecnego „katolicyzmu dynamicznego” - „superdynamicznym”.
Innymi słowy ciąg harmoniczny, przez to obejmie władzę, rozczepi
się na dwa odłamy. Jeden będzie reprezentował stary,
dotychczasowy prawy personalizm, katolicyzm tradycyjny, drugi ten sam
katolicyzm, tylko przesiąknięty dodatkowo, - wypływająca z
poczucia zagrożenia z zewnątrz i uwzględnienia potrzeb państwowych
– ideologią państwową, będzie to właśnie katolicyzm
superdynamiczny. W sumie różnic ideologicznych nie będzie między
nimi żadnych. Nie trzeba też dodawać, że odłam drugi,
reprezentujący nową odmianę ciągu reformistycznego, będzie w
zdecydowanej mniejszości. Będzie się on składał z elementów, w
których nad podstawami duchowymi weźmie górę odruch spłoszonej
błogości, zrodzony z dostrzegania nowych potencjałów
zewnętrznych. W rezultacie więc, jak się okazuje w „dynamice”
i przynależności „ideologicznej” do jednego lub drugiego ciągu
będzie decydowało nic więcej, jak tylko stopień natężenia
odruchu spłoszonej błogości. Na tym też tle powstaną antagonizmy
i konflikty „ideologiczne” między tymi dwoma ciągami.
W takim stanie rzeczy na czele z katolicyzmem superdynamicznym
wkroczy Polska w rozstrzygające o niej lata tysiąc dziewięćset
pięćdziesiąte.
Józef Grzanka
(1 (3 E. Myczka: „Swoistość Struktury Społecznej i
Ekonomicznej Polski, oraz możliwości jej reformy”, str. 22.
(2
(4 E. Myczka: „O polską ideę czynu”.